Zowitka

 Zowitka to była w dawnej mowie cieszyńskiej panna z dzieckiem.
 Dla panny z dzieckiem było we wsi tylko potępienie. Oprócz niego była też i pogarda.
 Przede wszystkim jednak była wielka i nieopowiedziana niedola...
 

  Jadwiga pochodziła z rodziny zubożałej. W xix wieku wcale jeszcze zamożnej i siedzącej na rozległych gruntach w północnym Bronowie. Jednak w latach poprzedzających Wielką Wojnę niewiele pozostało z tego dawniej kwitnącego gospodarstwa. Pijaństwo, które trawiło wieś w latach, które nastąpiły po  zniesieniu zależności feudalnej nie ominęło i gospodarstwa jej dziadków, i w rezultacie w 1909 roku, gdy przychodziła na świat mała Jadwiga, urodziła się ona już nie w rodzinie zagrodniczej jak jej przodkowie, ale w chałupniczej. Czyli w warunkach wsi śląsko-cieszyńskiej z początku xx wieku- w rodzinie w zasadzie walczącej o przetrwanie. Gospodarującej na niewielkim areale, i stąd mającej kłopoty w wykarmieniu się. A, że było tam w sumie prawie dziesięcioro potomstwa była też i bieda wielka i marne widoki na przyszłość.
  Gdy podrosła, poszła Jadwisia do bronowskiej szkoły ludowej. W tym czasie w Bronowie-okres lat pierwszej wojny światowej- wciąż wiele dzieci chodziło do szkoły boso. Nie ma wątpliwości, że i Jadwiga zaliczała się do tego grona. W szkole, gdzie nauka odbywała się w systemie dwuklasowym spędziła cztery lata. To wszystko. To była cała jej edukacja. Odtąd już czekała ją tylko praca, najczęściej w pobliskim dużym gospodarstwie, gdzie roboty zawsze było pod dostatkiem. Co nie oznaczało, że miała ona gwarantowany stały dochód za tę marnie opłacaną pracę robotnicy rolnej. 
  Z początku wykonywała pewnie prace lżejsze i pomagała bardziej w domu i obejściu u gospodarzy. Z biegiem lat praca jednak stawała się co raz cięższa, aż musiała harować jako dorosła już panna w polu w żniwa i przy wykopkach. Także w złą pogodę jeśli taka się trafiła przez dłuższy okres.
  Jadwiga co naturalne musiała mieć swoje marzenia, gdy była jeszcze młoda. Zapewne żywiła pragnienie wyjścia za mąż szybko i do dobrego domu. Szanse na to nie były jednak zbyt wielkie. Lata leciały, uroda bladła tym szybciej im cięższa spadała na jej barki praca wraz z wyrastaniem z lat dziecięcych.
  W tym samym czasie podrastał i dojrzewał szybko Gustek syn gospodarzy u których zatrudniała się Jadwiga. Nie wiadomo czy tam nawiązał się jakiś między młodymi romans-chłopak był siedem lat młodszy od Jadwigi-czy też wykorzystał on okoliczność zależności ekonomicznej biednej dziewczyny. Może i obiecał wiele za tę przelotną rozkosz, której pewnie bardziej pragnął on niż ona. W każdym razie dziewczyna zaszła w ciążę, i jak się okazało nie było mowy, aby mogła zostać przyjęta do rodziny. 
  Była to prawdziwa katastrofa.
  W oczekiwaniu na rozwiązanie, przyklękiwała przed kościelnymi schodami zdruzgotana dziewczyna.
  -W imię ojca i syna. Przebacz mi Panie Boże com uczyniła-modliła się cicho i z nadzieją na jakieś ludzkie czy boskie zmiłowanie. Które nie miało przyjść. 
  Chcąc nie chcąc pozostała więc Jadwiga wraz z noworodkiem przy własnych rodzicach, a później po ich śmierci przy rodzinie brata, który przejął skromne gospodarstwo. W ten sposób stała się Jadwiga tzw. zowitką i komornicą. Niżej w wiejskiej hierarchii stali już tylko żebracy kościelni. Musiała być Jadwiga w wielkiej rozpaczy. Szanse na to że wejdzie do dobrej rodziny zmalały drastycznie i prawie do zera. Panna z dzieckiem i bez posagu to nie była partia za którą rozglądali się kawalerowie. W rzeczy samej Jadwiga nigdy nie wyszła za mąż. Wychowywała swoją córeczkę samotnie bez najmniejszej od rodziny Gustka pomocy. Ojciec jej dziecka wkrótce przejął zaś gospodarstwo rodzinne i w ostatnim roku wojny wreszcie się ożenił. Do końca wiódł on życie co prawda lubianego we wsi i pomocnego sąsiada, przejawiającego jednak wielką skłonność do cudzych żon i córek. I brak jakiegokolwiek poczucia odpowiedzialności za swoje czyny.
  W późniejszych latach, gdy Jadwiga i jej córka nie miały gdzie się podziać, przygarnęli je pod swój dach rolnicy gospodarujący w innej części wioski, żyjący bliżej rzeki Iłownicy. Tam też dokonała swojego żywota nieszczęsna zowitka Jadwiga. Może po raz ostatni zanosząc gorzkie słowa modlitwy: W imię ojca i syna, ty wiesz jakie miałam życie. Nie karz mnie więcej i przyjm do siebie, do nieba. Bo niczego dobrego tutaj nie miałam.
  Tam również spędziła kolejne lata i się zestarzała jej córka. Tak się złożyło, że spotykałem ją niemal codziennie, gdy wracałem ze szkoły do domu. W podobnych godzinach musiała ona kończyć pracę w bielskich Komorowicach. Wówczas we wczesnych latach osiemdziesiątych połączenia autobusowe nie były tak rozbudowane jak dzisiaj, i Pani Jadzia jak o niej mówiono dojeżdżała pociągiem ze stacji Czarnolesie stąd zmierzając w przeciwnych kierunkach zawsze jakoś mijaliśmy się na wysokości gospodarstwa Kopciów. Już z daleka poznawałem że to ona. Miła starsza pani w skromnym płaszczu i z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
 -Dzień dobry-mówiłem.
 -Dzień dobryyyy-odpowiadała śpiewnie ona. Tak było przez lata całe. Nigdy nie powiedzieliśmy do siebie niczego innego.
  Wówczas nie miałem świadomości tej krzywdy w której wzrastała ona i w której zaprzepaściło się życie jej matki. Wiedziałem tylko, że jest tzw. starą panną i że mieszka u jednego z gospodarzy. Potem ja skończyłem szkołę i nie chodziłem już tamtędy, a ona zachorowała niedługo i umarła. Jej grób skromny, ale zadbany można jeszcze odnaleźć na bronowskim cmentarzu. Grób jej matki został już przekopany, ale znajdował się dwa miejsca dalej na lewo. I dzisiaj już niewielu pamięta gdzie jest pochowana Jadwiga wiejska zowitka: dziewczyna o złamanym życiorysie.
  Podobnych historii we wsi było mnóstwo. Większość z racji upływu czasu dawno już zatarła się w pamięci, ale wspomnieć tutaj mogę skrótowo jeszcze dwie.

  Jak ciężki był wówczas los zowitki-panny z dzieckiem może zaświadczyć historia mojej babci ciotecznej. Dziewczyna wtedy ledwie dwudziestoletnia zaszła w ciążę w pierwszych latach drugiej wojny światowej. Czy był to gwałt czy nieudany romans już się nie można dowiedzieć. W każdym razie dziewczyna miała złamane nie tylko serce, ale ucierpiała również bardzo jej psychika. Wstyd był tak ogromny i dojmujący, że aż rozchorowała się od tego wszystkiego, mimo iż rodzina się jej nie wyrzekła, a wręcz pomagała jak mogła. Dziewczyna wkrótce też zmarła pozostawiając małą córeczkę. Wisia-jak ją wołano- wyrosła na piękną pannicę, którą wziął za swe ktoś z dalszej rodziny. Wychowywała się jednak Wisia bez biologicznej matki, chociaż chyba w cieple miłości przybranych rodziców bo zawsze była to wesoła i pełna energii dziewczyna.
  
  Puentą najbardziej adekwatną będzie tutaj ostatnia już historia, którą mogę obecnie przytoczyć. Jest ona związana z tzw. Panienką- obrazem Matki Boskiej zawieszonym na drzewie pośród łąk- nad małą rzeczką Wałówką. Według opowieści zasłyszanej przeze mnie w dzieciństwie miała tam w dawnych czasach zrozpaczona dziewczyna utopić swoje dziecko, którego nie była w stanie samotnie utrzymać. I ludzie odtąd bali się tamtędy chodzić. Tak też umieszczono na starym dębie święty obrazek dla ratunku i opieki przed zmorami.
  I tak płacze tam do dzisiaj samotna Panienka, pośród zielonych bujnych łąk bronowskich. W drewnianej skrzynce przytulonej do spękanej dębowej kory. Płacze krwawymi łzami nad losem nieszczęsnej zowitki: uwiedzionej i porzuconej dziewczyny.


Komentarze