Marysia z Bronowa

 Jest rok 1945. Koniec stycznia. Armia Czerwona, która w tych dniach stanęła u dawnych granic Śląska Cieszyńskiego, ruszyła wkrótce dalej przetaczając się przez okoliczne wioski od  Czechowic i Dziedzic po Bronów i Rudzicę. Po ciężkich dwutygodniowych walkach, gdy siły niemieckie zostały zepchnięte na zachód w kierunku Strumienia nastąpił w okolicy względny spokój, niemniej marsz sowieckich dywizji przyniósł mieszkańcom leżących na ich drodze miejscowości niemal apokaliptyczne plagi rabunków, gwałtów i śmierci. Uboga infrastruktura Bronowa również w znacznym stopniu ucierpiała wskutek toczących się działań wojennych oraz wandalizmu rozbestwionych żołnierzy. Był to bez wątpienia najgorszy- oprócz zarazy i klęski głodu z połowy xix wieku- okres w dziejach Bronowa.

 Marysia, sześcioletnia Bronowianka nic o tym nie wie jednak i siedzi sobie szczęśliwa w oknie swojego domu, jak kot grzejąc się w słońcu. Wioska cała zasypana jest jakby pszenną mąką to znaczy śniegiem. Po polach, które widać z okna Marysi skrzy się srebrnymi gwiazdkami mróz.
 Marysia mruży oczka próbując zliczyć wszystkie te gwiazdki rozsiane aż po horyzont, a patrząc w stronę horyzontu widzi Marysia najpierw dalekie szczyty Beskidów. Na lewo, jak gdyby u ich podnóża wznosi się za linią rzeki Iłownicy, wcześniej ogromna, teraz zgruchotana i nieco przekrzywiona- wieża bronowskiego kościoła. Wyrasta ona jak gdyby samotnie pośród niewidocznych stąd zabudowań. Ale Marysia wie, że one tam są: budynki probostwa, szkoły i karczmy wraz z otaczającymi je siedliskami rolników. Marysia przechodziła tamtędy raz, zeszłej jesieni.
  Od drewnianego mostu, który spina obwałowane brzegi rzeki Iłownicy rozciągają się szerokie łany Zmełtowych i Kopciowych pól, i zabudowania kilku gospodarstw. Jest więc gospodarstwo Pana Pawła Kopcia i gospodarstwo jego siostry Teresy. Jest też mniejsze gospodarstwo Kurtoków. Kurtokowy dom najbardziej podoba się Marysi, chociaż nie potrafi ona wytłumaczyć dlaczego. Dom otoczony jest ogrodem i stoi dokładnie na przeciwko jej okna chociaż w sporym od niego oddaleniu. Tuż za ulicą biegnącą pod jej oknem rosną wysokie drzewa, ustawione w długim rzędzie ku Iłownicy wzdłuż wąskiego polnego kanału. Jesienią siedziały tam zające. Marysia pamięta. Można było przegonić je patykiem.
 -Jedna gwiazdka, druga gwiazdka- liczy Marysia- trzecia gwiazdka. Ile ich jest!
 Marysia już nie liczy. Za dużo tych gwiazdek, a w domu też ciekawie! 
 Od kilku dni mieszkają u Marysi goście, i dziewczynka lubi patrzeć co robią.
 Są to Rosjanie. Tata mówi, że żołnierze. Wódz tych Rosjan śpi z nimi w pokoju, na łóżku jej brata, a pozostali, jego podkomendni, którzy trzeba to powiedzieć wyglądają inaczej niż Marysia czy jej rodzice, ci śpią w kuchni na podłodze. Rosjanie są hałaśliwi i brudni co zresztą nie specjalnie przeszkadza Marysi. Kuchnia jest teraz stale zatłoczona, i nie ma tam miejsca dla nikogo innego. Ale Marysia jest drobniutka i chudziutka i zawsze jak chce to się tam wciśnie, i popatrzy co się dzieje. Na okrągło pali się tam pod piecem i bulgoce jedzenie w wielkich garach. Głodomory ci Rosjanie. Tata mówi, że przyszli aż z Azji. Ale kto by to wiedział jak to daleko?!
 Tak na prawdę Marysia nie wie co o tym wszystkim myśleć, ale ponieważ dopiero co pojawiła się na tym świecie, złe myśli nie niepokoją jej błogiego samopoczucia. Wszak słonko grzeje pomimo mrozu i przyjemnie jest jej siedzieć tak na parapecie i grzać się w jego promieniach. I od czasu do czasu liczyć gwiazdki, gdy właśnie nic się nie dzieje.
 Marysia od jakiegoś czasu uczy się też rosyjskiego. Potrafi już powiedzieć: privet i da, i zna jeszcze parę innych słówek. Gdy jest w pobliżu, któryś z Rosjan zawsze uda jej się dopytać jakieś nowe. 
- A kak budiet sekret?-szepcze słodko.- Że u mnie sekret jakiś?
Wódz Rosjan nie zawsze ma dla Marysi czas, gdyż zajęty jest pilnowaniem swoich ludzi, a jeszcze częściej zajęty jest uganianiem się po obejściu za jej starszą czternastoletnią siostrą Józią. Rosjanin mówi, że jest ona jak jego doćka. Doćka to jest córeczka. Marysia wie. Mówi że taka sama krasawica. Ale Józia, głupiutka nie chce tego słuchać i ciągle mu ucieka gdzieś. Do chlewika, albo na pole.
- A kak budie że u mnie sekret?-nie daje za wygraną Marysia.
-Sekret eta sekret-odpowiada burkliwie Rosjanin, ale taka odpowiedź nie satysfakcjonuje Marysi.
-Nie-woła,wywracając oczętami-kamndir sekret eto po polsku!
-Dobra-mówi już na prawdę wkurzony kamandir.- Niech budie tajna.
Tak! Tajna podoba się Marysi. Rosyjski to chyba najpiękniejszy język na świecie! Powtarza sobie kilka razy to nowe słówko w myślach, po czym wdrapuje się na parapet, przytula nosek do szyby i znowu zaczyna liczyć gwiazdki, które mrugają do niej wesoło. Jedna gwiazdka, druga...Będzie ich chyba ponad sto, myśli Marysia. Nigdy nie uda mi się ich policzyć! 
 Zeskakuje z parapetu na podłogę: Będę Rosjanką gdy dorosnę-postanawia. I będę mówić w najpiękniejszym języku!
  Niesamowite jak ten kamandir polubił naszą Józefkę. Nie może zrozumieć Marysia. Gdy tylko ona pojawi się w pobliżu kamandir od razu do niej przybiega. Bierze ją za ręce, w oczy jej zagląda długo i głęboko. I chociaż Józia mu się wyrywa on nie puszcza jej tak łatwo. Obejmuje ją silnym ramieniem, i łapie w pasie. Dopiero gdy tata wchodzi kamandir daje spokój Józi.
 -Kamandir, a jak bardzo nasza Józia na waszu doćku podobna?
 -Mógłby pomylić sie, że to moja Dasza. Całkiem jak ona! Gdyby ja młodszy był to by się z waszą Józią zaraz żenił.
 -Z naszą Józią?-nierozumie Marysia.- Ksiądz nie pozwoli kamnadir toż ona jak wasza Dasza wy mówili! Nie lzia. Nie można.
 - E-mówi kamandir-wsio można. Jeśli tylko wojna jest to można szto chociesz!
 -A ja by rosjanką chciała być kamandir. Eto można?
  Ale kamandira znudziła już taka gadka. Przez okno zobaczył Józię jak wraca z kaczorem od sąsiadów, i pobiegł jej na spotkanie. Marysia widzi ich przez okno. Kamandir taki nieporadny, śmieszny poślizgnął się próbując zastąpić dziewczynie drogę i kaczor korzystając z zamieszania wyrwał się i ruszył przykopą wzdłuż drogi kwękając przeraźliwie i bijąc skrzydłami.
 -Eto nasz obied ubierzajet, blat!-woła kamnadir i szamocze się z pistoletem, który nie chce wystrzelić. Marysia po raz pierwszy w życiu przerażona, widząc co się dzieje wali rączkami w szybę. 
 -Nie zabiwaj kamnadir-krzyczy- Ja ją tak lublu. Ato maja odnaja siestra! Eto nasza Dasza!
 Ale wszystko dobrze. Kamandir zastrzelił tylko kaczora. Wieczorem wszyscy z tego pojedli.
 Niebawem jednak kamandir posmutniał. Przyszedł rozkaz, że będą wyjeżdżać. A tu tak dobrze razem.
 -A szto ty tak tu siediosz rybenku w tym oknie?-zagaduje przyjaźnie do Marysi.
 -Tajna u mienia smatriet.
 -Tajna kuda? W oknie?
 -Tajna w agrodzie kamandir.
 -W agrodzie tajna? Kakaja tajna?
 -No ne smogu skazac bo eta sekret!
 Kamandir patrzy na Marysię badawczo po czym łapie ją mocno za rączki aż całe nadgarstki pieką.
 -Kakaja u was tajna, kakij sekret? Gawarii swołocz!- Tego akurat Marysia nie rozumie. Potem zapyta co to swołocz.
Kamandir nie ma już wiele czasu. Muszą odjeżdżać i kamandir koniecznie chce sie dowiedzieć jaki u Marysi sekret. Ale Marysię starsznie pieką te rączki i też przestraszyła się trochę kamandira który do siebie samego nie podobny. Ale Marysia zaraz mu powie, co to za tajna. Tylko musi zebrać myśli, tylko akurat nie może.
- Tata i mama zakazali mówić, kamandir.
-Suka nie zakazala. Gawari blat.
 Blat to najgorsze brzydkie słowo w języku rosyjskim i tak mówić nie wolno. Marysia o tym wie i już z kamandirem rozmawiać nie chce. Wścieka się kamandir jeszcze bardziej.
Za oknem żołnierze już odjeżdżają. Ciągnie się drogą długa kolumna koni, wozów, czołgów i piechoty. Kamandir widzi to ponad głową Marysi, wciąż siedzącą w oknie. Chwilę waha się jeszcze po czym jednak szybko wychodzi z pokoju. Za nim zaraz wybiegają jego podkomendni jak psy. Marysia obserwuje wszystko przez szybę. 
 Kamandir wciąż cały czerwony z wściekłości, wyprowadza jej ojca do ogrodu i wciska mu małą metalową saperkę w ręce. Marysia nie słyszy o czym mówią, ale wszystko rozumie.
 -Nu. Kapaj mużyk-warknął kamandir.
 -Kapaj?-powtórzył zdezorientowany Józef.
 -Da. Suka. Kapaj. Bystra!
 -A gdzie mnie kapać, pażałsta?...
 -A uże wy choroszo znajetie gdie wam nużna kapać.
 Ruszył więc Józef przed dom i zaczął niemrawo rozgrzebywać zamarznięte rabaty. Śnieg leżał na nich zdeptany i twardy. Saperka choć ostra odbijała się od grubej warstwy zimowej zmarzliny jak gdyby od skalnego łożyska.
 -Bystra, bystra-poganiał go kamandir- nam nużna w darogu!
 Józef walił łopatą na oślep, a tamci stali nad nim i czekali. Kamandir co rusz podnosił głowę, aby sprawdzić czy mu kolumna wojska nie zniknęła z pola widzenia. Piechota ciągnęła się jeszcze długą kawalkadą. Choć już nie tak zagęszczoną jak wcześniej.
 -Józef, wy znajetie gdie kapać, da? Ja wasz drug, to ja wam po przyjacielsku powiem. Jeśli wy Józef w złym miejscu kopiecie ja was tu w tym agrodie zastrielu!-Wyjął z kabury pistolet i przyłożył do głowy Józefa.-U nas niet wriemia! Panimajecie?
 Józef zgarbił się w sobie. Przestał kopać. Rozejrzał się błednym wzrokiem wokół, i na klęczkach przemieścił się nieco bliżej płotu.
 Uderzał teraz z całą siła ramion, raz za razem dokładnie w to samo miejsce, aż wreszcie ziemia zaczęła pękać i odpadać grubymi stwardniałymi grudami.
 -Eta krasiwa Józef-zawołał kamandir wesoło.- Tiepier my panimajem drug druga!
 Gdy ostrze łopaty zagłębiło się w miękką wilgotną glebę, skoczyli tamci ze swoimi saperkami i sami zaczęli rozkopywać grunt. Wkrótce natrafili na drewniane wieko skrzyni, którą szybko obkopali dookoła i przeklinając w podnieceniu ruszyli taszczyć na czekający w bramie wóz. Coś tam pobrzękiwało w środku, jakby butelki szklane.
 -Astarożna rebiata-zdenerwował się kamandir.-Eto budie nasza popitka w złe dnie wajny.
 Gdy tylko skrzynia znalazła się na tyłach wozu, tamci skoczyli do przodu. Pociągnęli konika za uzdę i wytoczyli się z bramy na drogę. Śnieg był tutaj nierówny i po części roztajały od setek depczących go żołnierskich buciorów. Koń szarpał się z wysiłkiem i wóz toczył się wolno ślizgając się i wpadając w odsłonięte koleiny.
  Marysia wybiega na dwór i na drogę. Teraz rozumie co się dzieje. Tamci odjeżdżają na zawsze.
-Kamandir-woła-biegnąc za nimi oddalającymi się- eto był balszoj sekret. Kamandir ! Nie nada nikamu gawarić. Słyszeli!-ale rączki jej opadają i milknie. Tamci już jej nie usłyszą. Ujechali. A tak chciała powiedzieć. 
-Mamo, pan kamndir chciał wiedzieć co my zakopali w ogrodzie, ale nie zdążyłam powiedzieć-płacze.
-Co mówisz dziecko?
-Chciałam im powiedzieć mamo...
-Dziecko, to są źli ludzie. Nie trzeba im nic mówić.
 Źli ludzie? Marysia nie rozumie jak tak można powiedzieć. Przecież to nie prawda!
 Marysia wyszarpuje się mamie i podbiega kilka kroków za oddalającymi się żołnierzami, po czym staje nieruchomo z rączkami bezradnie opuszczonymi w dół. Łzy wielkie jak grochy kulają się po jej bladych policzkach.
 -My zakopali w sadu naszy samyje łutsze tarelki, Komandir-szepcze.

***
Bronowianka Marysia jeszcze nie raz pojawi się na łamach niniejszego bloga, chciałbym więc w tym miejscu pokrótce wyjaśnić dlaczego właśnie ona i dlaczego Marysia.
Otóż imiona Maria i Marianna, których używaną lokalnie zdrobniałą formą była Marysia w drugiej połowie xix wieku i pierwszej połowie wieku xx były jednymi z tych imion, które zdecydowanie najczęściej pojawiały się w księgach parafialnych w Rudzicy i w Bronowie. Co ciekawe nie jedna dziewczyna na chrzcie zapisana jako Marianna była potem w domu wołana Marią czy też na odwrót zapisana  w księgach parafialnych jako Maria nazywana była w rodzinie Marianną czy też Marysią. Więc nie mogła nasza mała bronowska bohaterka mieć imienia innego niż właśnie Marysia. Tym bardziej, że opisana historia chociaż w znacznej mierze fikcyjna to zawiera w sobie pewne wątki z autentycznych wydarzeń, których rzeczywista bohaterka miała tak właśnie na imię...
I właśnie w nawiązaniu do tej rzeczywistej Marysi, dzisiaj będącej już w podeszłym bardzo wieku, ale wciąż we wspaniałej formie intelektualnej- mojej drogiej nauczycielce i przyjaciółce Mariannie postać tę dedykuję i poświęcam.

Komentarze