Wszystkim, którzy od 1945 zdążyli już zapomnieć z jakim złem wiążą się działania wojenne.
W 86 rocznicę wybuchu II Wojny Światowej.
Wladimir Wladimirowicz to był człowiek prosty, ale z serca dobry. Bohater wielkiej wojny ojczyźnianej, który szczęśliwie powrócił do domu we względnym jeszcze zdrowiu i nie postarzały od traum przedwcześnie. Więc się też i zaraz ożenił, spłodził szybko kilkoro potomstwa i zużywając swoje siły witalne pracował potem przez wiele lat w rodzinnej miejscowości jako traktorzysta w sowchozie im. Lenina. Wraz z żoną Jeleną, sowchozową dójką, kobietą jak on prostą, ale przy tym ociężałą nieco na ciele i umyśle wychowywał tam te swoje dziatki na dobrych Rosjan. Prosta wzorowy sowiecki czeławiek!
Przed emeryturą, gdy się już sterał i zmarniał, wlast sowiecka obwiesiła go nieoczekiwanie orderami i z tymi orderami łaził potem sztywny jak tyczka i przystrojony jak jołka na Nowyj God.
-Maladiec Wowa-mówili we wsi- Nasz geroj!
Poklepywali go po szerokich plecach, i poprawiali wielką jak parasol czapę, która mu leciała na oczy.
Nie było akademii w sowchozie żeby go gdzie na scenę nie wywlekali, i nie pokazywali wszem i wobec.
-Eta sowietskij sojuz-mówili.- Eta sowietskij geroj. Gadaj Wołodia jak żeś germanca ganiał.
Ale Wołodia milczał.
O wojnie Wołodia nie chciał gadać bo i nie było po co. Wiadomo. Życie swoje, a żurnalisty blat swoje. Nie było potrzeby do tamtych spraw wracać. I tak wszystko jak chcieli sami opisali w tych swoich gazietach. Poprzeinaczali przy tym zawsze wszystko, suka!
Kiedyś nawet przeczytał jakiś o sobie artykuł, ale to była wsio gawno. Same łgarstwa.
Wowa nie lubił więc o wojnie gadać, ale to nie znaczy, że wspomnieniami do niej nie wracał. Wracał!
Ze wszystkich zaś wspomnień, których miał z tego okresu na prawdę wiele-knigu by można napisać, jak to mówią, ale wiadomo Wowa miał na temat piszących knigi swoje własne zdanie- najczęściej wracał do jednego szczególnego dnia w swoim życiu.
Jedynego, który się odcisnął z fotograficzną niemal dokładnością w jego mózgu. Chociaż po prawdzie nazwa wioski wyleciała mu całkowicie z głowy. Z resztą te wioski wszystkie były do siebie zupełnie podobne. Było to w Polsce w każdym razie i blisko granicy z Niemcami. Wioska była niewielka, i przepływała przez nią jakaś rzeczka. Niby niepozorna, ale miejscowi wypowiadali się o niej z respektem.
Wołodia młody był jeszcze wtedy. Szczeniak właściwie, życia jeszcze nie znał, ani nie rozumiał. Chociaż srogich miał już wówczas nauczycieli: kamandira Stiepana Aleksandrowicza i jego macochę Wajnę.
We wiosce siedzieli już od kilku dni. Front zamarł na chwilę, zakorkował się w drodze na Pragę, i trzeba było się zorganizować wśród miejscowych zanim znowu nie ruszą. Wraz z plutonem zatrzymali się w jakimś gospodarstwie. Właściciele, miejscowi kułacy nadskakiwali im we wszystkim, i wzorowo podkarmili po tych długich miesiącach walk i nędzy na szlaku od stepów Ukrainy po Wisłę w Polsce. Była to wielka odmiana. Odżył Wołodia jakby do swoich rodnych na wieś powrócił.
Jeszcze tego samego dnia, syn gospodarzy pokazał im gdzie w wiosce mieszkają Niemcy, i ich kolaboranci, i przywieźli przed wieczorem wozem drabiniastym te dwie kobiety. Jedna była stara i sucha, podczas gdy ta druga jakby na odwrót zupełnie młoda i rumiana, może była to tej starej kilkunastoletnia córka. Obie były tak przerażone, że niezdolne wydać z siebie żadnego dźwięku. Stara zaraz zgramoliła się z wozu i przypadła do nóg jednego z żołnierzy. Ręce jej dygotały, ruszała szybko czeluścią bezzębnych ust, ale oprócz nitek śliny nic się z nich nie wydobywało. Żołnierz próbował jej się wyrwać, ale przywarła do jego kolan z całych sił, że byłby się obalił na ziemię. Zdenerwowało go to, i uderzył ją kolbą pistoletu w głowę, a potem kopnął jeszcze, aż się potoczyła popod ten wóz, drewniany po części wypełniony sianem. Wtedy zabrali się za tę dziewczynę. Tak na podwórku pod gołym niebem. Gdy zaczęli ją odzierać z ubrań, dziewczyna jakby oprzytomniała. Jęła się szamotać z nimi, i wreszcie przeraźliwie krzyczeć. Takiego krzyku nigdy wcześniej ani potem Wołodia już nie słyszał. Ten krzyk wydobywał się gdzieś z samej głębiny jej piersi. Nie był to krzyk kobiety ani dziewczyny. Był to krzyk pojmanego zwierzęcia. Nawet jeden z tych co ją przytrzymywali zacisnał jej dłoń na ustach bo nie mógł tego krzyku wytrzymać.
[...]
Dziewczyna potem, gdy Wołodia wreszcie miał swoją po innych kolejkę nie krzyczała już i nie walczyła. Głowę miała odwróconą na bok i długie zmoczone kosmyki włosów przesłaniały jej twarz. Wołodia chciał ręką przegarnąć te kosmyki splątane, ale nie było po co. W wyblakłych oczach czaiło się coś niepokojącego, jakby obłąkanie.
Gdy zrobił swoje Wołodia, oblali ją wodą ze studni, żeby trochę oprzytomniała, bo nie zamierzali jeszcze kończyć.
[...]
Przeklęta ta wojna-myślał wiele lat potem Wowa, szczególnie gdy mu żona w czym dopiekła do żywego.- Przeklęta ta wojna, bez niej może bym się z tamtą dziewczyną ożenił!
***
O tym co działo się we wioskach Śląska Cieszyńskiego, gdy weszli do nich Rosjanie w czterdziestym piątym nigdy nie będzie można niczego napisać na prawdę. Są to bowiem rzeczy zwyczajnie niemożliwe do opisania. I cokolwiek o tym będziemy próbowali powiedzieć nie będzie to prawdą.
Dziewczyna z powyższej opowieści niezupełnie jest jednak wymysłem autora. Opowiadano sobie po cichu różne historie wiele lat po wojnie. Niektóre z nich opowiada się jeszcze dzisiaj, pomimo iż świadkowie i uczestnicy tamtych wydarzeń w większości już wymarli. Coś z tego i ja posłyszałem.
Nigdy nie rozmawiałem z jej bliskimi, którzy zresztą do dzisiaj wciąż żyją w tej samej miejscowości, co ona wtedy. Nie wiem czy była wstanie ułożyć sobie życie później i jak szybko wyjechała z wioski na zawsze?
Ale wiem, że miała piękne imię.
I że spotkała ją straszna krzywda.
Komentarze
Prześlij komentarz