Wojna dobiegła końca. Kto miał zginąć ten zginął i został pochowany.
Ci, którzy ocaleli mogli powoli wracać do normalnego życia. Co prawda szwendały się jeszcze po wioskach bandy różnorakie, i szwendali się partyzanci, temu i owemu wyłupiło czasem jeszcze oko czy urwało nogę od wybuchających niewybuchów, ale żyć trzeba, i żyć chce się. Więc trzeba wracać do normalności.
Stefania też niczego innego bardziej nie pragnie. Ojciec jej Franciszek był jedną z ofiar przechodzącego przez Bronów frontu walk w czterdziestym piątym- trafiony pociskiem, zginął we własnym łóżku z którego nie zdążył wstać, aby wraz z resztą rodziny ukryć się w piwnicy.
Wypłakała tyle łez za ojcem. Ale ile można rozpaczać! Stefania jest młoda i krew w niej szumi. Stefania chce wyjść za mąż teraz!
Tym bardziej, że ma za kogo i przychylność jest obustronna. Tylko przyjęcie jakieś zorganizować. Nie musi być szczególnie okazałe, przeciwnie może być zupełnie skromnie. Dla najbliższej rodziny. Żeby tylko potańczyć trochę. Żeby potańczyć... Wuj zagra na harmoszce, którą ruskie zgubili!
W dzień ślubu wieczorem zabawa już trwa od kilku godzin. Gości niewiele, ale alkoholu dość! Na strychu, jeden z dalszych krewnych leży już półprzytomnie. Nie pamięta jak ma na imię, ale że rewolwer u niego- wie. Od niejakiego czasu pracuje w służbie ochrony kolei, w pobliskim Czarnolesiu i czuje się ważniejszy od samego pana policyjanta. Po trzeźwu i po pijaku.
-Gdzieżeś- woła pan młody z dołu, po czym słychać jak wspina się po wąskich schodach w górę i zagląda w mrok strychu.
W głębi na kupie siana widzi leżącego mężczyznę. Koszulę ma na poły rozchełstaną i nie zapięte spodnie. Coś mu błyska spod dłoni odbitym światłem księżyca i Rudolf (który jak wielu innych w tych powojennych latach zmieni niebawem swoje zbyt z niemiecka brzmiące imię na inne bez przesadnie germańskiej konotacji) przesuwa wzrok z jego dłoni poprzez lufcik w ścianie i wygląda w granatowe niebo. Widzi tam księżyc płynący w jaskrawej zimnej poświacie.
-Wstawoj już do cholery-denerwuje się Rudolf, ale leżący zdaje się niczego nie słyszeć. Odwraca się na bok i zaczyna charczeć przez nos.
- Aleś się uwalił! I to w ile? W pół butelki. Nie będę tu nad tobą stoł- patrzy jeszcze raz przez lufcik w ścianie, a potem na poblask wydostający się spomiędzy palców pijanego i wraca na dół gdzie szum i krzyk i muzyczka skacze.
Jest to przecież najszczęśliwszy dzień w życiu jego młodej żony Stefanii. Nie będzie z pijakiem na strychu wysiadywał!
A potem przez drzwi wejściowe i przedpokój w wielkim zgiełku wewala się grupa mężczyzn na sam środek pokoju i zalega całkowita cisza. Goście nieruchomieją niczym pod kliszą fotoaparatu. Czuć tylko ostry zapach potu i niepokój gęsty i dławiący.
(Pośród gości weselnych znajdowała się również kilkuletnia dziewczynka, która zapamiętała jak bardzo wystraszyła wszystkich ta nagła wizyta obcych, groźnie wyglądających mężczyzn. Najpewniej uzbrojonych w karabiny i pistolety. Wojna zakończyła się przecież zupełnie niedawno- takie sytuacje mogły wywoływać uśpione traumy.)
-A co tu u was wesele kurwa- krzyczy jeden z przybyłych.- Broń u was jaka jest?!
-Broń?- pyta któryś z gości, robiąc przy tym cielęcą minę.
-Tak, broń!
-Gdzieby tu broń jaka panie- odpowiada szybko pan młody.- Może napijecie się czego gorącego na ten ziąb?
-To my tu krew za ojczyznę, a wy gorącego na ziąb, dawać chcecie?
Na to przeciska się naprzód rosły i przystojny mężczyzna, o inteligentnej, ale zmęczonej twarzy. W przeciwieństwie do pozostałych przybyłych ma na sobie mundur, brudny co prawda, ale poza tym w nienajgorszej kondycji. Do tego czapkę z daszkiem, którą zdjął i teraz ściska w garści. Najpierw rzuca przeciągłe spojrzenie w samą dal głęboką oczu panny młodej (a są to piękne oczy), aż jej, zdawałoby się kolana miękną na chwilę, a potem zwróciwszy się do pozostałych mówi:
-Ja państwa muszę przeprosić, my tu bez snu od kilku nocy. Ostatnie godziny w wielkim zdenerwowaniu. Za państwa młodych pozwoleniem chcieliśmy tylko o Staszka zapytać.
-A czego wy od Staszka chcecie-pyta Rudolf z pewną choć umiarkowaną zuchwałością.
-Najpierw chcemy wiedzieć czy tu jest z wami?
-Jestem-dobywa się gdzieś z tyłu spod ściany głosem zachrypłym i słabym.-A czego wy chcieli panowie?
-Podwody. Trzeba nam pilnie w drogę.
Kilka osób rozstępuje się na boki i zza stołu widać teraz młodzieńca pochylonego nad talerzem.
-Teraz po cimoku, panie?- pyta Staszek, rozglądając się po suto zastawionym stole..
-Po widoku wozić się przez wieś nie będziemy, sami chyba to rozumiecie. Poza tym trzeba nam bez zwłoki ruszać.- Odpowiada i mimo woli przenosi wzrok z twarzy tamtego na twarz pana młodego, a potem jeszcze raz popod mdlejące rzęsy panny młodej.
-Jak pani na imię- pyta nagle i podchodzi do niej na odległość wyciągniętego ramienia.
-Stefania- pada szybka odpowiedź.
Pan młody robi pół kroku do przodu. Dłonie mu się trzęsą i kiedy to sobie uświadamia, próbuje wcisnąć je w kieszenie spodni.
-Będę prosił o jeden taniec, Stefanio. W tym czasie Staszek dokończy swojego królika, moi chłopcy trochę się ogrzeją i będziemy ruszać.
Pan młody denerwuje się ogromnie. Chce zastąpić drogę tamtemu, ale Stefania uspokaja go ruchem dłoni.
-Rudek to tylko jeden taniec- mówi, i oddaje się oficerowi. Wszystko jej się w głowie miesza. Niepokój z drżeniem serca. Oficer uśmiecha się do niej z pewną nieśmiałością, ale to co na prawdę przykuwa uwagę Stefanii to jego bezgranicznie zmęczone oczy.
-Będziesz jeszcze tańczyć w swoim życiu dziewczyno z kimkolwiek zechcesz- szepcze jej do ucha.- A ja kto wie... Może to ostatni w życiu raz... Grajcie- krzyczy do muzykanta z harmoszką.- Grajcie przyjacielu.
Staszek w tym czasie zdążył zupełnie stracić apetyt. Zjadł jednak swoją porcję królika i opróżnił szybko talerz z ziemniaków. Twarz wytarł rękawem, szerokim energicznym gestem, i wsadził sobie butelkę wódki za pazuchę. Wyszedł zza stołu, odczekał aż muzyka ścichnie i rzekł:
-To pojedziem już panie oficyjerze.
Oficer ucałował dłonie Stefanii, coś jej jeszcze szepnął krótko, pochylając się nad jej policzkiem i zaraz wszyscy wyszli- nie tknąwszy niczego z tego co było wystawione na stołach. Staszek zanim na końcu zamknął drzwi za sobą, chciał się pożegnać z towarzystwem, skłonił się więc w pas zawadiacko, aż mu ta nieszczęsna butelka zza pazuchy wypadła, poturlała się po podłodze i uderzyła w nogę od stołu tak niefortunnie, że pękła na dwoje i rozlała się cała zawartość szeroko. Zniknął zaraz uśmiech z twarzy Staszka i trzasnęły drzwi.
Tańczyć nikt już nie chciał. Umilkła ruska harmoszka i wypaliły się tematy rozmów. Goście poczęli jeden po drugim opuszczać przyjęcie często zdawkowo tylko się żegnając. Nie jeden i bez pożegnania czmychnął w surową księżycową noc, i dalej w dół, na skróty przez łąki, byle szybciej u siebie w domu.
Stefania szlochając powiodła wzrokiem po izbie. Krzesła i stoły powywracane. Jakieś klamoty na podłodze i mokra plama po rozlanym alkoholu. Na jednym z krzeseł pozostawiona głupia ruska harmoszka.
Dobrze się zaczyno-myśli Stefania-szczęśliwy dzień!
-Co ci powiedzioł tyn oficer?-zapytał Rudolf biorąc ją w objęcia.
Stefania zwróciła półprzytomne oczy na męża, już chciała mu odpowiedzieć, ale na to zrobił się raban i huk jakby kto ze schodów na strych spadł i uderzył potężnie o drzwi. I zaraz wszedł tamten pijany z pistoletem wyciągniętym przed sobą.
-Gdzie wszyscy?- wybełkotał.
-Przespałeś całe wesele baranie!- powiedział pan młody i wyrwał mu pistolet z ręki. Potem otworzył okiennicę w ciemną chłodną noc i zanim tamten zdążył do niego doskoczyć, wyrzucił jego pistolet gdzieś w skłębione zarośla ogrodu.
-Na ciebie też już czas- powiedział.- Paszoł won!- I wypchnął go przez drzwi na zewnątrz. Po czym, zamknąwszy je z klucza, ponownie zwrócił się do żony:
-To co ci powiedzioł? W końcu się dowiem?
Coś poruszyło się w zaroślach za oknem i oboje spojrzeli w tamtą stronę. Potem Stefania zamknęła okno, zagasiła światło w pokoju i biorąc męża za rękę, i prowadząc go do sypialni, szepnęła:
-Po co teraz o tym mówić? Jeszcze się nagadamy w życiu.
***
Dom, który był świadkiem wesela Stefanii, jakkolwiek ono na prawdę wyglądało- wciąż jeszcze stoi. Można go odnaleźć w północno-zachodniej części Bronowa. Tam gdzie ulica Pszczelarska minąwszy dawne gospodarstwa Kurtoków i Kropków biegnie wzdłuż lasu samym skrajem wyżyny po drugiej stronie mając opadające w dół na południe łąki. Na skraju tej wyżyny, górując nad tymi łąkami stoi pogrążony w letargu ten dom. Dzisiaj jest to już tylko zagracona i zarastająca chwastami rudera. W przeszłości przecież tętniące życiem miejsce. Stefania, która pierwotnie zamieszkała w nim z mężem, oraz owdowiałą matką, ostatecznie wraz z rodziną wyprowadziła się do Zabrzega, gdzie doczekała- miejmy nadzieję doświadczywszy wcześniej wielu szczęśliwych dni- starości i śmierci. Na tamtejszym- przepięknym- cmentarzu parafialnym dzisiaj jeszcze można odnaleźć jej, i jej męża nagrobek.
W pierwszej połowie XX wieku w domu tym żyła rodzina Franciszka i Marii Chrapek. Upłynęło w nim także dzieciństwo ich córek: Stefanii, naszej bohaterki oraz Marii- późniejszej żony Leopolda Iskrzyckiego, o której pisałem w jednym z wcześniejszych postów.
Zamykając już tę opowieść warto jeszcze uwypuklić tych kilka rzeczy, które wydają się najistotniejsze.
Partyzanci na prawdę wdarli się na przyjęcie weselne młodej bronowskiej dziewczyny. Były to lata wczesne powojenne. A więc byli i partyzanci w tych okolicach. Ci żołnierze wyklęci, straszni i piękni. Jaki był ich dalszy los- historia o tym milczy. Wtedy w każdym razie potrzebowali z jakiegoś powodu szybko się przemieścić, szukali więc Staszka, który miał i konia i wóz. Nie miał za to jak się zdaje wielkiego wyboru i nie mógł odmówić ich życzeniu. Krzywda wielka mu się jednak nie stała.
Wiem to z innego źródła. Bo czterdzieści lat później, po szkole chodziłem do niego po mleko...
Czy Stefania znalazła w swoim życiu szczęście, nie udało mi się ustalić.
Niemniej wybieram myśleć, że tak.
***
W ostatnim słowie...
W ostatnim słowie chciałbym prosić o kontakt mieszkańców Ligoty, Bronowa i Zabrzega, w których rodzinnych wspomnieniach zachowały się podobne opowieści.
Ich opracowanie i publikacja pozwoliłyby rzucić więcej światła na ten zaniedbany obszar lokalnej historii.
Pomóżmy naszym wspaniałym przodkom odzyskać głos.
Przynajmniej na tyle na ile jest to jeszcze możliwe.
Komentarze
Prześlij komentarz