Jan i Johanka pod niemiecką okupacją- część pierwsza: Początek

 We wrześniu 39 dziadek mój Jan- syn Józefa-w niejasnych okolicznościach nie dotarł na miejsce mobilizacji. A potem- jak wiadomo- rzeczy potoczyły się szybko: tak, iż po kilku dniach nie było już żadnej polskiej armii na Śląsku Cieszyńskim do której można byłoby dotrzeć. I dziadek mój wrócił do domu.
  Tam też natychmiast począł budować zmyślną kryjówkę w drewnianej kuźni, która stała pośrodku podwórka. I nie wiadomo do dziś czy była to kryjówka przed Niemcami czy Polakami? Czas niepewny-a był to w istocie niepewny czas- dobrze jest mieć gdzie przeczekać, myślał może dziadek.
 Dopytywać po latach było głupio. Zawsze padała inna odpowiedź. Może rzeczywiście nie zdążył na tę mobilizację? Może nie chciał zdążyć? I po co kryjówka w kuźni? Szumna peleryna podhalańczyków-dziadek dosłużył się stopnia kaprala tej formacji- poszła zapewne do pieca, albo zakopali ją gdzie w ogrodzie by nie nastręczyła kłopotów w razie rewizji...
  A przecież dziadek mój był dobrze przygotowany na tę wojnę: służbę wojskową odbył w 4 Pułku Strzelców Podhalańskich w Cieszynie. Przysięgę żołnierską złożył 6 grudnia 1925 roku o godzinie 9:30 na dziedzińcu koszar garnizonu Cieszyn. Miał wówczas 21 lat. Dzień później został przeniesiony z I kompanii strzeleckiej- gdzie rozpoczynał służbę w 4 PSP- do drużyny dowódcy pułku- pluton łączności. W roku następnym 1926 w dniach od 15 kwietnia do 31 lipca odbył kurs łączności w klasie radiotelegraficznej kompanii szkolnej w 5 batalionie łączności w Krakowie. Kurs ten ukończył z wynikiem dobrym. 21 sierpnia tegoż roku został awansowany na starszego strzelca (rozk. nr. 182/26). 1 marca 1927 roku rozkazem nr. 48/27 awansowany ponownie tym razem do stopnia  kaprala. 18 marca 1927 roku zwolniony do rezerwy. Z powyższego opisu wyłania się obraz raczej obiecujący. Nie zmarnował dziadek owego półtora roku w Podhalańczykach. I państwo polskie zyskiwało przeszkolonego młodszego podoficera łączności. Wartościowego rezerwistę. Jednak trzynaście lat później kapral Jan Iskrzycki w obliczu śmiertelnego zagrożenia dla tego państwa nie stawił się na wezwanie mobilizacyjne do swojej jednostki. Jest to fakt bezsporny. Dziadek sam o tym mówił. To okoliczności budzą emocje i wątpliwości. 

                           
  Z tego swoją drogą bardzo pięknego zdjęcia z połowy lat dwudziestych XX wieku znawcy 4 Pułku Strzelców Podhalańskich, których jak się okazuje szczęśliwie wciąż nie brakuje, jestem pewien byliby w stanie rozpoznać co najmniej kilka osób. Ja mogę zidentyfikować wyłącznie własnego dziadka (siedzi tutaj drugi na prawo od dowódcy).

                                

                                 

  Ze względu na bogactwo materiału zawartego w obydwu zachowanych "zeszytach dziadka z kursu łączności" trzeba będzie w swoim czasie pochylić się nad ich treścią w osobnym poście.

  Więc jak to tam było z tym wrześniem u dziadka w zasadzie trudno dzisiaj powiedzieć. Raz, że dziadek nie żyje już od blisko 30 lat.  Dwa, po latach z kim by nie porozmawiać: każdy mówi co innego. W tym miejscu mogę przytoczyć jedynie wersję- według mnie- najbardziej prawdopodobną, wyekstrahowaną z tego całego szumu niedopowiedzeń i domysłów, które pozostały po tamtych wydarzeniach w pamięci rodziny.
  Dziadek mój był człowiekiem rozmiłowanym w polityce. O polityce rozmawiał chyba częściej niż o czymkolwiek innym i do tego czynił to z wielką przyjemnością i znawstwem. Ludzie na wiosce też nie spadli z nieba w 39 roku i wbrew rządowej propagandzie i samobójczej polityce zagranicznej warszawskich elit, mogli zdawać sobie sprawę z potęgi Niemiec i dysproporcji sił. Na Śląsku Cieszyńskim Niemcy to była bliska zagranica. Tutaj z Niemcami mieliśmy wielorakie, w tym także zupełnie świeże doświadczenia. Nie bez znaczenie było, że władali tymi ziemiami przez setki lat. 
  Nie chcę powiedzieć, że w 39 dziadek mój mógł antycypować to co przyszło później. Myślano chyba bardziej w kategoriach pierwszo-wojennych. Niemcy były silne wówczas, a okres wojenny, chociaż ciężki dało się przetrzymać. Nie mam wątpliwości, że dziadek czuł się Polakiem, wiem o tym bo z nim rozmawiałem wielokrotnie. Czy w warunkach światowej wojny totalnej wykazał się patriotyzmem okaże się jeszcze (w drugiej części). We wrześniu na pewno nie.  Mając na względzie także charakter dziadka, jego słabą wolę, brak zdecydowania i wewnętrzną chwiejność wydaje się, że po otrzymaniu karty mobilizacyjnej w ostatnich dniach sierpnia lub pierwszych września bez wiary w to co robi i z wielkim ociąganiem wyruszył w drogę. Nie był to zresztą przypadek odosobniony w tamtych dniach. Opóźniona niemal do samego końca powszechna moblizacja, błyskawiczne sukcesy niemieckiej machiny wojennej zaskoczyły wielu rekrutów uniemożliwiając im dotarcie do swoich jednostek. I można by to tak zostawić, ale wydaje się, że dziadek nie zrobił szczególnie wiele, aby połaczyć się ze swoją jednostką czy też z jakąkolwiek inną polską formacją wojskową. W tamten gorący wrzesień swoją rolę odegrała też zapewne jego żona- nasza święta babcia- Johanka. Świeżo po połogu, noworodek w domu, także dwoje starszych dzieci. Poza tym ogólna bieda warunków życiowych. W obejściu roboty huk! Co prawda to tylko małe gospodarstwo jednomorgowe. Ale tym większe wyzwanie, aby móc z niego wyżyć. Była więc i krowa, i koza. Króliki i świnia. Ziemniaki też trzeba wykopać przecież. Jak to udźwignąć jednej kobiecie?
  Więc musieli o tym wszystkim rozmawiać. Rozważać. Pewnie i kładąc się do łóżka w ostatnie dni sierpnia myśleli tylko o tym jednym. Co robić? Jak się zachować wobec zbliżającej się wojny?
  Z militarnego punktu widzenia rzeczy wyglądały źle. Zapowiadało się na szybką i kompletną porażkę. Dziadek na pewno miał tego świadomość. Tak też w istocie się stało. Klęska była kompletna i szybka. Szkoda było życia dla takiego września! Pamiętajmy, że ludzie prawie zawsze i wszędzie chcą przede wszystkim żyć i przeżyć. Nie mam wątpliwości, że tak sprawy się miały i wówczas w Ligocie pod numerem 317. Dziadek więc chociaż przez całe życie czuł się Polakiem, w sierpniu i wrześniu 39 roku mógł antycypować klęskę Polski z niemieckim najeźdźcą... I chociaż w rodzinie nigdy nie przedstawiano tego w ten sposób, to można zaryzykować tezę, że w 39 mój dziadek prawdopodobnie umyślnie opóźnił swój wyjazd tak, aby móc lepiej ocenić bieg wydarzeń, i zareagować adekwatnie...
  Więc nie myślałem nigdy, iż dziadek mój był bohaterem. A potem spadła na nich okupacja w stylu bez precedensu w naszej części świata. I sprawy jeszcze bardziej stały się niejasne. Niejasne też dlatego, że ludzie doświadczający zła i cierpienia przeważnie nie przejawiają szczególnej skłonności, aby we wspomnieniach do tego cierpienia i zła zbyt często powracać. Więc dużo się milczy o tym co było. A potem mało się wie o tym co minęło, i szybko się o tym zapomina, nawet w rodzinie. Niemniej coś jeszcze czasem uda się pozbierać i posklejać z kawałków...

  Niemcy prawie od razu pojawili się w okolicznych wioskach. Już w pierwszych dniach września można było w okolicy widzieć wycofujące się na Kraków polskie oddziały (tych biednych chłopców zmęczonych i bladych) i depczących im po piętach Niemców, którzy nieoczekiwanie znaleźli na przykład w Bronowie nawet skromny komitet powitalny, w osobie jednego z mieszkańców centrum, który Bóg jeden raczy wiedzieć czym się kierując wybiegł pod nadjeżdżający wóz niemiecki wrzeszcząc w niebogłosy i wywijając rękami. Zaskoczony nacierającym na nich wieśniakiem operator karabinu maszynowego pociągnął serię z automatu... Dość powiedzieć, że po tak długim czasie ludzie pamiętają jeszcze o tym na poły kontrowersyjnym, ale i przecież tragicznym wydarzeniu, a nawet zdarza się przywołują emocje starszego pokolenia wspominając ów incydent mówiąc na przykład: dobrze, że go zabili, bo on by donosił!

    We wrześniu 1939 roku Johanka- jak ją sobie osiemdziesiąt pięć lat później wyobrażam- idzie powoli przez plac. Jest to nieduży plac pomiędzy domem i kuźnią. Wydeptany i pozbawiony trawy. Nieutwardzony. W deszczowe dnie pewnie rozmokły i grząski, ale początkiem miesiąca jest sucho. Kury kąpią się w spalonym pyle gleby. Johanka otwiera drzwi kuźni, mija stół z narzędziami, kowadło i palenisko. Obchodzi stertę żelastwa i przeciska się wzdłuż ściany w głąb pomieszczenia. Podtrzymuje się sprzętów, opiera o krawędź wygaszonego pieca kowalskiego. Za nią wybiegają Bronek i Janek, jej kilkuletni synowie. Płowowłose chłopaczki.
  -Ka tu leziecie-denerwuje się matka.-Zaraz mi do dom. Za Mariankiem patrzyć! (Marianek, Maniuś jak będą w domu go nazywać ma dopiero kilka tygodni) Nie chce, aby chłopcy wiedzieli, że ojciec ich siedzi ukryty w kuźni. Chłopcy z wrzaskiem wracają do domu ścigając się jeden przez drugiego i przewracając na schodach.
  -Jesteś-pyta półgłosem Johanka, pochylając się w stronę zamaskowanego przejścia w ścianie.
  -Ja-słyszy.
  -I jak ci tam?
  -No a jak mi mo być-słyszy głos pełen irytacji.
  -Nie trzeba ci czego-pyta.
  -Ni!-słyszy.
  -Przyniese ci co na ząb jak chłopcy pójdą już spać.
  Cisza.
  -Jesteś tam?-pyta.
  -No przecie jestem!-słyszy w końcu.
  -To dobre, dobre-mówi, bardziej chyba do samej siebie. Poprawia fałdy spódnicy- ciasno wzdłuż ud, aby nie zahaczyć o co. W kuźni pełno różnego żelastwa rogatego. Ponastawiane gratów od wejścia do okna. Jeszcze się tu przewrócę...-przebiega jej przez głowę. Patrzy znowu na ściankę z desek uśmiechając się lekko- No nie poznołbyś się, że tam drugo izba- myśli, i powoli drepcze z powrotem, aby wrócić do domu...
   ... który teraz stoi już nagle nie w Polsce i nie w Ligocie, jak również nie na Śląsku Cieszyńskim.
    Ale jak się niebawem okaże w niemieckiej Rzeszy. W Ellgoth..
   Wkrótce decydować tu będzie gauleiter Josef Wagner, a na szczeblu lokalnym fanatycy z nazistowskiego ośrodka władzy umiejscowionego w Zabrzegu. 

***
  Pośród mieszkańców Bronowa, Ligoty i Zabrzega mieliśmy w pierwszych dniach II Wojny Światowej w zasadzie pełen wachlarz zachowań i postaw. Mieszkańcy okolicznych sołectw kolaborowali z najeźdźcą, ale i z nim bohatersko walczyli. Ukrywali się i próbowali uciekać. Przede wszystkim jednak chcieli po ludzku przeżyć. Wydaje się, że ta wola przeżycia była główną siłą motywacyjną dla wszystkich uczestników tych strasznych wydarzeń. Okupacja, która rozpoczęła się w następnych dniach i na Śląsku Cieszyńskim trwała przecież najdłużej w Polsce, przynieść miała wiele cierpienia fizycznego i psychicznego mieszkańcom naszych wiosek. 
 
***
  Szczegółowe informacje o służbie dziadka w 4PSP , które zawarłem w tekście, udało mi się pozyskać dzięki uprzejmosci i pracy właścicieli cieszyńskiego muzeum tej formacji.
   Adres muzeum: Cieszyn ul. Frysztacka 2. 

W ostatnim słowie...

W ostatnim słowie chciałbym prosić o kontakt mieszkańców Ligoty, Bronowa i Zabrzega, w których rodzinnych wspomnieniach zachowały się podobne opowieści. 
Ich opracowanie i publikacja pozwoliłyby rzucić więcej światła na ten zaniedbany obszar lokalnej historii.
Pomóżmy naszym wspaniałym przodkom odzyskać głos.
Przynajmniej na tyle na ile jest to jeszcze możliwe.

Komentarze