Nie było w całym Bronowie, ani w Zabrzegu i Ligocie, dziewczyny piękniejszej niż ta Johanka Krętoszówna od Franciszka i Jadwigi. Nie dziwno, że wielu tam kawalerów zachodziło na Siedloki, aby się pannie takiej przypodobać. Cóż z tego, skoro dziewczyna nie miała dla ich zalotów zainteresowania żadnego. Pilnie za to uczyła się fachu krawieckiego w domu i pod okiem zazdrosnej o córkę matki.
Zazdrość ta matczyna (czy też troska) nie była bezpodstawna. Jako się rzekło dziewczyna była urodziwa i od kiedy tylko wyrosła z dziecięcych lat przyciągała kawalerów jak te najsłodsze jabłka w ogrodzie u karczmarza Dzidy przyciągały złodziejów. Bardziej jeszcze niż to, miała owa zazdrość swoje własne dalekie źródło w czasach, gdy Jadwiga sama będąc młodziutką panną uległa była Franciszkowi- co prawda swemu przyszłemu mężowi- jednak jeszcze przed ślubem i przed ślubem przyszło z tego dzieciątko na świat, chłopczyk. Nie pożył wiele biedaczek, ale ile to wstydu było i gadania we wsi! Ksiądz rozgrzeszenia nie chciał dać. Potem jeszcze krzywo na nią patrzył, chociaż już była długo po weselu.
-Johaśka ty mi nie bydziesz za kawalerami zaglądać!-wołała więc do córki, gdy któryś się pod płotem ukazał.
-Ady nie zaglądom! Toż sami widzicie, że nad robotą siedze!
Prawdę powiedziawszy, nie obchodzili jej ani trochę. A byli wśród nich i obtargani parobcy wiejscy pochodzący z komorniczych rodzin, i synowie najbogatszych w Bronowie zagrodników!
Pożal się Boże nad nimi, niechże mi dadzą spokój-myślała.-I mnie i matce lżej będzie!
Johanka była nie tylko piękną i dorodną dziewczyną, ale trzeba to też dodać, już blisko dwudziestki w owym czasie. I nie wiadomo czy to matki zasługa, że ją tak pilnowała na każdym kroku, dość powiedzieć, że od niejakiego czasu wzrastały w dziewczynie złość i zniecierpliwienie. Co jednak z pewnego rodzaju posłuszeństwa wobec rodziców, taiła w sercu.
Złość miała na matkę, za tę nadgorliwą miłość, której już ani potrzebowała, ani chciała, a zniecierpliwienie...
… na pewnego chłopca, a jakże! Tego syna od sklepnego, co w Cieszynie w Podhalańczykach służył, i na obiecaną przepustkę ociągał się przyjechać. No chociaż list czasem jakiś od niego przyszedł. Chociaż to! Wysoki on był, szczupły, o włosach czarnych i błyszczących. Lubił się elegancko ubrać w garnitur pięknie odprasowany i muchę zawiązaną pod szyją. Zakochała się dziewczyna po uszy! A tym mocniej kochała, że czekała już tak długo, a uczuć tego kawalera nie była do końca pewna!
Jak się ze mną nie ożeni to się w Iłownicy utopię-myślała, i zaraz też żegnała się znakiem krzyża po kilkakroć, bo to grzech tak myśleć przecież.
Na szczęście ratunkiem dla niej była praca, której miała pod dostatkiem. Jeszcze nie była w pełni wyuczoną krawcową, a już tam klientki zachodziły i wypytywały czyby tego i owego dla nich nie uszyła. Wielu już było takich co poznali się na jej talencie do igły i nici. Toteż wyszywała te kabotki w kwiaty, i szyła te bluzki z bufiastymi rękowami, białe. Nie mogła nadążyć! Nawet niemały pieniądz z tego był, który skromnie i zapobiegliwie odkładała w swojej szufladce w dużym pokoju. Na przyszłość. Będzie na komodę do jej domu, i nową maszynę do szycia.
Tymczasem jej chłopiec przyjechał!
Matka Johanki wyszła przed dom,aby go prosić do środka.
-Nie zajdziesz do nas Janiczku?-zapytała.
-Niech będzie pochwalony pani Krętoszowo.
-Niech bydzie Janiczku. Zajdziesz do nas co?
-Czasu nimom. Johaśka doma?
-Doma, doma. Czako na ciebie. Zajdź że na chwile.
Janek nie chciał tracić czasu u Krętoszów. Pragnął na osobności pobyć trochę z dziewczyną, ale nie miał charakteru żeby postawić na swoim. W końcu wyratowała go Johanka, która podsłuchiwała za drzwiami. Pchnęła je gwałtownie, porwała chłopca za rękę i bez tłumaczenia wyprowadziła z ogrodu na ulicę.
-Wywijoł byś przed matulą do wieczora-skarciła go, ale w duszy jej szczęście tańczyło.-Pójdymy przez dziedzine to mi wszystko opowiesz.
Łatwo można by sobie wyobrazić tę parę śpieszącą w stronę dzisiejszego centrum dawną Rudzicką i Międzyrzecką, wówczas jeszcze bez nazwy. Jednak prawie na pewno tak nie było. Drogami głównie poruszały się wozy konne, później pierwsze rowery. Piesi mieli inne swoje ścieżki wydeptane z których korzystali. Skróty. Miedze pomiędzy polami. Dróżki na przełaj. Kładki przerzucone przez wąskie rzeczki jakich we wsi pełno.
Na jednej z tych kładek w gęstym zagajniku drzew przystanęli na chwilę. Tak było. Tak musiało być. Jan i Johanka- stulecie temu.
Janek stanął pośrodku wąskiej kładki i wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna nie wstydziła się chłopca, ale rękę podała z pewną rezerwą.
-Chodź-szepnął.- Coś ci pokożę. I pociągnął ją ku sobie.
-Ady spadnymi w te wode zaroz-zawołała, ale przywarł do niej całym ciałem, aż zamknęła oczy! Wtedy szybko ucałował ją, krótko i niezdarnie (był to pierwszy w ich życiu pacałunek) i przestraszony odskoczył w bok, a ona z krzykiem runęła w dół, prosto w rozmoczone muliste dno.
-No toś narobił teraz!
-Toż wyschniesz szybko. Dzień ciepły-roześmiał się wyciągając ją z wody.
-Jo nie o tym!
-A o czym niby?
-Toż pieronie jeden nie wiesz, że z takimi przytulankami do ślubu trzeba czakać?!
-E tam do ślubu!
-Jak chcesz to do ksiyndza pójdymy popytać i zaraz bydziesz wiedzioł!
-Ja tam pytać nie pójde!
-Pytać nie pytać, ale przy spowiedzi taić tego nie możesz.
-Gdzie mi teraz do spowiedzi. Do wojska muszym wracać.
-Jutro nie jedziesz przeca, a dzisio jeszcze pójdymy się wyspowiadać jak noleży!
Tu Janek (który z natury był słabego charakteru) nie przeciwstawiał się już dziewczynie, a nawet po trochu zaczął przyjmować jej punkt widzenia.
-A jak rozgrzeszenia nom ksiądz nie do?-przestraszył się.
-Bydymy prosili i przed ołtarzem klenczeli to do.
Po czym zaczęli oboje grzesznicy ubrania swoje poprawiać i się po twarzach wycierać, a najdokładniej w okolicach ust, coby śladu jakiego nie zostało.
W kościele jeszcze bardziej spokornieli. Szli w pewnym od siebie oddaleniu, chłopiec zostawał nieco z tyłu, i tak też z księdzem Janem rozmawiali- niby razem, a z dala od siebie. Ksiądz spowiedzi im udzielił, takoż i rozgrzeszenia, chociaż palcem pogroził, a potem z uśmiechem wyrozumiałym do domów odprawił.
-A bądźcie cierpliwi w miłości swojej, dzieci-powiedział.-Bóg na was patrzy. Z Panem Bogiem.
-Z Panem Bogiem-odparli, nisko się przy tym i ze szczerą wdzięcznością kłaniając.
W tym miejscu ta opowieść sprzed wieku dobiega właściwie swojego końca. Pouczeni o bogobojności naszych przodków możemy przewrócić już kartę. W rzeczywistości życie toczy się dalej i pisze swoje nieoczekiwane epilogi. Z zapisów w księgach parafialnych wiele można bowiem wyczytać!
I tak dziadek mój wziął ślub z piękną Johanką, moją babcią w listopadzie. Początkiem tego miesiąca roku 1930. Ich schadzka zakończona pocałunkiem musiała mieć miejsce w sierpniu. Z wesela zachowało się nawet zbiorowe zdjęcie weselników pod karczmą u Dzidy. ( Nie ma chyba w Bronowie ani jednej rodziny w której archiwum nie można by znaleźć takiego zdjęcia!) Z samego gospodarstwa obszernego i gospody okazałej do dzisiaj pozostało właściwie tylko kilka drzew z byłego ogrodu. Ludzie z fotografii wszyscy bez wyjątku nie żyją.
W roku następnym 1931 przyszło na świat pierwsze dziecko moich dziadków. Dziewczynka o dziwnie dzisiaj brzmiącym imieniu Domicella. Dziecko urodziło się w pierwszych dniach maja...
Lata międzywojenne był to czas ożywienia religijnego i aktywizacji społeczności świeckiej. Działało bractwo różańcowe. W latach trzydziestych pobudowano siedzibę Akcji Katolickiej. Budynek został wyburzony w podobnym okresie co stara plebania i marownia w czasach już współczesnych. Jednak wówczas w dwudziestoleciu międzywojennym Dom Katolicki, plebania i karczma były na swoim miejscu i zdobiły centrum wsi. W archiwach rodzinnych i publikacjach znaleźć można całkiem sporo zdjęć z ze spotkań kobiecych i męskich kółek młodzieży katolickiej. Jak przekonują statystyki wzrastało czytelnictwo pism katolickich i religijnych.
Można więc chyba przyjąć bez wdawania się w zbyteczne moralizowanie, że religia i wiara istotnie szły w owym czasie na samym przedzie wśród ludu.
Tuż za biologią oczywiście.
***
Powyższy tekst został zbudowany w zasadzie wokół jednej krótkiej relacji mojego dziadka, który wspomniał niegdyś jak to z Johanką opowożyli się przed ślubem pocałować i zaraz też przestraszyli się i pożałowali swego występku przeciwko wierze i moralności i pospieszyli do spowiedzi po rozgrzeszenie. Wiele innych elementów w tej opowieści zgadza się z faktami utrwalonymi w pamięci rodzinnej lub wydaje się bardzo prawdopodobnymi. Rozmowa z księdzem- skądinąd bardzo dla Bronowa zasłużonym i dobrze wspominanym- Janem Kunzem w całości wymyślona, ale nie niemożliwa.
***
W ostatnim słowie...
W ostatnim słowie chciałbym prosić o kontakt mieszkańców Ligoty, Bronowa i Zabrzega, w których rodzinnych wspomnieniach zachowały się podobne opowieści.
Ich opracowanie i publikacja pozwoliłyby rzucić więcej światła na ten zaniedbany obszar lokalnej historii.
Pomóżmy naszym wspaniałym przodkom odzyskać głos.
Przynajmniej na tyle na ile jest to jeszcze możliwe.
Komentarze
Prześlij komentarz