Bronia ma dziesięć lat. W jej życiu nie dzieje się wiele ciekawego. Mieszka wraz z ojcem, macochą i czworgiem rodzeństwa w małym domku pod lasem. W obejściu poszczekuje pies. Wkoło łażą kury rozgrzebując glebę. Znudzony kocur przygląda się psu, który wie o tym i wścieka się, szarpiąc łańcuch.
Obrazek ten jest dosyć typowy dla małego gospodarstwa wczesnych lat powojennych. Nie ukazuje jednak najważniejszego - takiego gospodarstwa- elementu. A najważniejszym elementem wokół, którego zorganizowane jest życie rodziny pozostaje krowa. Mówi się o niej żywicielka. Ma także swoje imię. Dzisiaj w gospodarstwach hodowlanych rzecz ze względów praktycznych nie występująca. Najczęściej będzie to Krasula, Rozeta czy Malina. O Rozetę, Malinę trzeba dbać. Jej dobrostan jest gwarantem bytu żyjących z nią ludzi. Żyjących z nią, ponieważ krowa zazwyczaj zajmuje jedno z pomieszczeń domu mieszkalnego do którego wejść można bezpośrednio z dzielącej dom na pół sieni.
Część zajmowana przez krowę i niekiedy także przez ptactwo domowe jak kury czy kaczki, nazywana jest chlewem. Nie jest to jednak chlew w dzisiejszym sensie. Ludzie dzielą swoją przestrzeń mieszkalną i życiową ze zwierzętami, akceptując wszelkie wynikające z tego niedogodności. Praktyka ta zanikła już prawie zupełnie dzisiaj, była jednak niemal powszechną jeszcze po zakończeniu ostatniej wojny.
O krowę trzeba dbać. Trzeba ją wypasać regularnie w ciągu sezonu od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Zazwyczaj jest to zadanie, którym obarczane są dzieci. Łąki są bowiem niezwykle rzadko ogrodzone. Prawie też nie stosuje się wiązania zwierzęcia na żelaznym paliku. Dziecko, które zajmuje się pasieniem wie dokładnie na jakim obszarze może pozwolić krowie skubać trawę. Pilnuje więc zwierzęcia odganiając je gdyby wchodziło w tak zwaną szkodę czyli na pole sąsiada czy należącą do niego miedzę, pas trawy oddzielający odrębne zagony pola. Miedze, które otaczają obsiane zbożem grunty większych siedlaczych gospodarstw, są zazwyczaj wypasane przez mniejszych rolników czy chałupników w ramach wiązanej tranzakcji bezpieniężnej, w której wypasająca pasterka musi później odrobić jeszcze na gospodarstwie tę przysługę. Zazwyczaj przy żniwach czy jesiennych wykopkach.
I tu pojawia się nasza dziesięcioletnia Bronia. Dziewczyna nie lubi paść Rozety, ale też w jej życiu monotonnym pełnym pracy nie jest to rzecz najbardziej przykra.
Bronia ma długie ciemne włosy wijące się w splotach i lokach. Jak powie siedemdziesiąt lat później: miałam włosy aż do kości ogonowej Krzysiu. Bo bałam się, że tam z tymi krowami mnie nikt nie znajdzie, żaden kawaler. I zostanę sama.
Bronia pilnuje Rozety rzetelnie bo rozumie jak ważna jest dla niej i jej bliskich. Zresztą nie pasie tylko jej. Zajmuje się także krowami sąsiadów. A to już poważna sprawa. Każdego dnia wyprowadza z chlewa sąsiedniego gospodarstwa trzy krowy. Odpina je jedną po drugiej od kamiennego żłobu i spina pojedynczym łańcuchem. To najniebezpieczniejsza część całego przedsięwzięcia. Bronia jest drobna i szczupła. Chucherkowata jak sama powie. A krowy wielkie i ciężkie. Ociężałe.
-Tego wyprowadzania i przyprowadzania do chlewa zawsze najbardziej nie lubiłam. I się tego bałam. Krowie zawsze mogło coś strzelić do łba. Mogła przycisnąć człowieka do ściany. To nie była praca na dziecięce ręce. Ale kto tam wtedy myślał o dobru dziecka. Jak była robota, którą trzeba było zrobić, to zostawiało się dzieci samopas niemal. Ktoś tam się utopił niepilnowany. Ktoś brudny siedział w drewnianej balii pół dnia wrzeszcząc. Tak było. Śmiertelność wśród dzieci była większa niż dzisiaj. Nikt tam wiele nie płakał. Żyło się dalej. Jak przetrwałeś niebezpieczeństwa czyhające przez pierwsze cztery pięć lat, i sam nauczyłeś się jak je omijać, to posyłali cię do roboty do większych gospodarzy. Roboty zawsze było wszędzie pod dostatkiem. I dziecek.
Bronia szczęśliwe przetrawała pierwszych kilka lat i oprócz obowiązku szkolnego, który po wojnie jest wśród dzieci powszechny i skutecznie egzekwowany, nie ma w jej życiu wiele więcej ponad pracę. A jej praca to krowy.
-Te trzy krowy prowadziłam pod Landek. Kawał drogi. Wyobraź to sobie. Wszystkie spięte jednym łańcuchem. Ile mi to zajęło zanim tam doszłam. A po pasieniu jeszcze musiałam z nimi wrócić. Tam na miejscu gospodarze mieli kawał łąki. Rosły tam wierzby w których chowałam swoje szmaciane laleczki. Sama je szyłam z różnych gałganków. Tyle miałam. Nic więcej. Czasami jak w okolicy pasło więcej dzieci to się schodziliśmy razem. Szczególnie po ostatnim jesiennym koszeniu, wtedy można było wypasać już wszędzie. Wszystkie pola stawały się wspólnymi pastwiskami. Wtedy było trochę raźniej, ale też nie zawsze przyjemnie. Paliło się ogniska. Na ogniu dzieci robiły sobie taki smakołyk z mleka. Coś jakby masa taka rzadka krówkowa. No, to do krówek nie było podobne, ale słodkie było. I strasznie smakowało. Było też dużo różnej głupoty. Starsi chłopcy zaczepiali młodsze, także dziewczęta. Ktoś był nierozgarnięty umysłowo to różne rzeczy się działy, mówię ci.
Tam nikt nad nikim nie rozpaczał. Żyło się dalej.
Była taka dziewczyna, trochę chyba ociężała, Zyta. To mi jeszcze tatuś opowiadał. Z biednej rodziny. Wszyscy wiedzieli,że nie nosi majtek bo ich nie ma. To tacy parobczacy wołali za nią niewybrednie, i kłuli ją kijami pod spódnicę. Co tam się działo kiedy to strach brał. Ale też o tym nawet się zapominało. Bo było też inaczej. Ziemniaki pieczone na ogniu. Śmiechy. To była taka namiastka zabawy, której się nie miało.
Po skończeniu wypasu wracałam z tymi krowami do gospodarzy. Tam zawsze miałam prawdziwy obiad za zapłatę. Były ziemniaki i ogórki ze śmietaną, był kawałek mięsa. Gospodyni była taka kulawa biedna kobiecina. W dzieciństwie zostawili ją w takiej balii co ci mówiłam. Ona próbowała z niej wyjść i zawisła głową w dół, i została taka kaleka. Za to gospodarz ciągle pijał kwaśne mleko. Strasznie je lubił. Wszyscy o tym w okolicy wiedzieli, bo to było trochę niezwykłe wtedy. Nic innego nie pił tylko zawsze kwaśne mleko. Na strychu trzymał trumnę dla siebie, bo się chyba bał, że go w za małej pochowają, czy coś takiego... Raz nawet wspięłam się ukradkiem po drabinie, aby tę trumnę obejrzeć. I rzeczywiście stała tam, pełna pająków i kurzu... Ale wiesz, to nie był dobry człowiek ten gospodarz. Bardzo, źle się obchodził ze swoją żoną. Dzisiaj jej grobu nawet już nie ma, a jego widzisz jest!...
- Zazwyczaj patrzymy na swoje najmłodsze lata jako na ten najlepszy, najszczęśliwszy czas. Chciałabyś wrócić w tamte lata i jeszcze raz przeżyć swoje dzieciństwo?
Bronia milknie. Przeciąga wierzchem dłoni po czole.
-Pójdę i zrobię ci jeszcze herbaty-mówi.- Bo głupoty opowiadosz.
Ligota rok prawdopodobnie 1943. Mała Bronia pozuje do zdjęcia ze swoimi braćmi od lewej Mariankiem, Jasiem i najstarszym Bronkiem.
***
Tekst powyższy powstał w oparciu o rozmowy jakie udało mi się przeprowadzić z przedstawicielami najstarszego pokolenia mojej bliższej i dalszej rodziny. W tym miejscu chciałbym szczególnie podziękować moim żyjącym jeszcze wujkom oraz cioci (braciom i siostrze ze strony ojca), którzy zawsze znajdowali i znajdują dla mnie czas. Po osiemdziesiątce dar czasu należy do tych najcenniejszych!
***
W ostatnim słowie...
W ostatnim słowie chciałbym prosić o kontakt mieszkańców Ligoty, Bronowa i Zabrzega, w których rodzinnych wspomnieniach zachowały się podobne opowieści.
Ich opracowanie i publikacja pozwoliłyby rzucić więcej światła na ten zaniedbany obszar lokalnej historii.
Pomóżmy naszym wspaniałym przodkom odzyskać głos.
Przynajmniej na tyle na ile jest to jeszcze możliwe.
Komentarze
Prześlij komentarz