Rok 1939 rozpoczął się 1 września.
Nad ranem Niemcy wkroczyli na Zaolzie, po południu tego samego dnia zajęli Cieszyn. To zaledwie trzydzieści kilka kilometrów od Bronowa, niewielkiej wioski na północno-wschodnim krańcu Śląska Cieszyńskiego.
W domu Leopolda i Marii Iskrzyckich pozamykane są wszystkie okna, chociaż dzień jest słoneczny. Na niebie ani jednej chmurki. W kuchni Maria (kobieta dwudziestodziewięcioletnia, nawet przystojna, ale podług ówczesnej normy biologicznej już w wieku średnim) siedzi za stołem-stół nie jest nakryty- i w milczeniu wpatruje się w twarze swoich dzieci. Małemu Edkowi i jego młodszej siostrze Emilii udziela się pełna niepokoju atmosfera oczekiwania. Maria wie już, ale bez szczegółów, że wojna rozpoczęła się przed świtem, i czeka na powrót męża z wioski, i nowe wiadomości.
Leopold wyszedł był już więcej niż godzinę temu, ale pieszo- trzeba czasu, aby obejść okolicę i zaciągnąć języka. W małym gospodarstwie chałupniczym państwa Iskrzyckich nie ma konia, ani też żadnego innego środka lokomocji. Trzeba czekać!
Przez okno widać,że dzień jest wspaniałej pogody. Słoneczny jakby to był środek lata.
W tej ciszy kuchennej płyną różne myśli przez głowę Marii. Że też w taki dzień nas napadli. Boga nie znają! Co z nami będzie teraz? Może gdyby deszcz był ciężki to by nie napadli...
W końcu drzwi od kuchni otwierają się i wchodzi pobladły Leopold. (W pierwszym roku wojny ma 32 lata. Wygląda znacznie młodziej od żony).
-Głowy będą ucinać Polakom-mówi siadając ciężko obok niej. Marii od razu robi się słabo, obraz ciemnieje jej przed oczami i spiera ciążącą w dół głowę na omdlałych dłoniach. To przedostatni miesiąc ciąży. Trudno oddech złapać. Za dużo tego wszystkiego!
-Jezus Mario. Matko Bosko! Co ty mówisz?-szepcze słabym głosem.
Mała Emilia zaczyna płakać. Edek próbuje objąć i uspokoić siostrę. -Toż nie bydzie tak źle-mówi jej na ucho, ale siostra wydaje się go nie słuchać.
-Trzeba uciekać Marysiu-rozedrganym głosem dodaje Leopold.- Musimy uciekać!
Teraz już oboje dzieci płaczą głośno.
-We wsi mówią, że będą ewakuacje rodzin kolejorzy i inszych urzędników. Co poniektórzy z naszej dziedziny też zabierają się w drogę. Niemce posuwają się szybko. Nasi uchodzą przed nimi na Kraków.
-Nie walczą?- dziwi się Maria.
-Tego nie wiem, Marysiu.
-Jezu co robić? Janek też ucieko?-(Janek to starszy brat Leopolda, mieszkający z żona swoją Johanką na Nowym Świecie, nieodległym przysiółku Ligoty)
- Ady nie rozmawiołech z nimi jeszcze!
-Co z naszymi dzieckami, one niczemu niewinne! Trzeba będzie uciekać chyba. Zabiermy co ino domy radę- postanawia Maria.- Czym prędzej ruszymy tym lepij dla nas!
Zaraz też rozpoczyna się gorączkowe pakowanie. Ze skromnego majątku trzeba wybrać rzeczy najprzydatniejsze, przeprowadzając bezlitosną selekcję, tym boleśniejszą, że rodzina będzie musiała uciekać pieszo, dźwigając dobytek na plecach i w rękach. Stosunkowo szybko udaje się przygotować zrobione z pościeli pakunki, jednak, gdy przychodzi do decyzji co zrobić z żywym inwentarzem Maria zaczyna dostrzegać całą beznadziejność położenia w jakim się znaleźli.
Wraz z mężem idą do chlewa. Ich największy majątek to krowa, której nie mają jak zabrać! Kury można porzucić i kaczki, może nawet poradzą sobie podczas ich nieobecności. Ale co z krową? Bez nich nie pożyje długo, a i oni bez niej popadną w nędzę.
Nędza jest gorsza niż wszystko inne- myśli Maria. Zna nędzę Wielkiej Wojny, i pamięta nędzę Wielkiego Kryzysu. Płacz głodnego Józinka, jej zmarłego przedwcześnie dziecka prześladuje ją do dziś.
-Co z krową, Marysiu?
Marysia waha się. Nie wie co powiedzieć. Leopold też nie wie.
Żona opiera się o deski przegrody za którą stoi krowa gapiąc się na nich i powoli przeżuwając resztki pożywienia. Maria sięga ręką do jej głowy i lekko dotyka krowiego czoła. Jest w ruchu jej dłoni pewna pieszczotliwość, czułość. Szczera, ale i nie bezinteresowna.
-Nie chciałabyś tutaj zostać sama, co? Bo i co byś tu bez nas poczęła, biedaczko?
Maria patrzy przed siebie pustym wzrokiem.
Jakże my będziemy uciekać i dokąd- myśli.- Cała nasza rodzina żyje tutaj. Nie mamy konia ani wozu. Krowy też przecież nie zostawimy samej...Wszystko inne można by zostawić nawet. Ale jak z krową uciekać!...W drodze pójdzie wolniej niż my... Ja sama też daleko nie ujdę. A jak Niemcy nas dopędzą i rozjadą czołgami? Zmarnujemy krowę i siebie, i tyle. I od niczego nie uciekniemy.
Wracają z mężem do kuchni, gdzie Edek siedzi już gotowy do drogi. Wielki
plecak przewiązał przez ramię i patrzy na rodziców pytająco. Emilka chowa się za jego plecami i łypie słodkimi oczami jakby zapomniała co się dzieje.
Maria niby powzięła już decyzję, ale spoglądając w oczy syna traci pewność
siebie. Wszyscy czworo milczą dłuższą chwilę. Maria bierze duży haust powietrza, a potem kolejny.
-Nie-mówi w końcu. - Zostajemy Edziu.- Czuje jak tkliwość zalewa jej serce wielką falą. Chce przytulić syna o którego los się lęka, ale nie może się ruszyć nawet o krok.
-Zostajemy-powtarza, a potem powtarza raz jeszcze, ale już słabszym głosem- zostajemy. I będzie co będzie.
W ciągu kilku dni Bronów znalazł się poza frontem walk, po stronie niemieckiej, a państwo polskie odeszło daleko na wschód, aby tam szybko skonać w zaciskających się kleszczach natarcia wojsk wermahtu i armi czerwonej. Wkrótce też cały zajęty teren Śląska Cieszyńskiego włączono do Rzeszy, i chociaż powstała w panice plotka o ucinaniu głów nie potwierdziła się, to ludność miejscowa miała wiele wycierpieć w ciągu nadchodzących lat. Nie wszyscy też mieli doczekać końca wojny.
W październiku 1939 roku Maria z domu Chrapek po mężu Iskrzycka urodziła śliczną dziewczynkę- Mariannę. A po 84 latach Marianna, opowiedziała mi o tym jak wojna przyszła do Bronowa, do jej rodziny, i jej mama zadecydowała, że nie będą uciekać.
***
Tekst powyższy nie jest wierną rekonstrukcją wydarzeń sprzed 85 lat. Takiej rekonstrukcji z przyczyn obiektywnych nie można już przeprowadzić. Niemniej narracja oparta jest na faktycznych wydarzeniach przekazanych mi w opowieściach bliższej i dalszej rodziny.
Przede wszystkim jednak oparta jest ona na relacji Pani Marianny, niezwykłej kobiety, dawnej mieszkanki Bronowa.
Pani Mariannie w tym miejscu chciałbym jeszcze raz bardzo gorąco podziękować za wszystkie długie godziny rozmów w których prowadziła mnie za rękę niby własnego syna przez dawno minione światy.
Do tych światów będziemy jeszcze wielokrotnie wracać!
***
W ostatnim słowie...
W ostatnim słowie chciałbym prosić o kontakt mieszkańców Ligoty, Bronowa i Zabrzega, w których rodzinnych wspomnieniach zachowały się podobne opowieści.
Ich opracowanie i publikacja pozwoliłyby rzucić więcej światła na ten zaniedbany obszar lokalnej historii.
Pomóżmy naszym wspaniałym przodkom odzyskać głos.
Przynajmniej na tyle na ile jest to jeszcze możliwe.
Komentarze
Prześlij komentarz