Jan i Johanka pod niemiecką okupacją- część druga: Grundstücksgesellschaft für die Provinz Oberschlesien m.b.H

  Dowódcą 21 Dywizji Piechoty Górskiej- odpowiedzialnej za obronę Śląska Cieszyńskiego we wrześniu 1939 roku- był generał Józef Kustroń, i chociaż w ciągu zaledwie trzech dni wojska polskie ustąpiły z całości bronionego terytorium, nie można mieć zastrzeżeń do postawy dowódcy. Decydowały tutaj względy strategiczne. (Pod komendą generała walczył w ramach 3 Pułku Strzelców Podhalańskich między innymi rodowity bronowianin  Alojzy Iskrzycki, o którego losach wojennych będziemy mogli niedługo przeczytać. W 4 zaś Pułku Strzelców Podhalańskich miał walczyć bohater niniejszej opowieści- Jan- ale jak wiadomo z części pierwszej nie zdołał on dotrzeć na miejsce mobilizacji...). Chociaż Śląsk Cieszyński ta najdroższa mojemu sercu kraina wpadł tak szybko w ręce napastników niemieckich, żołnierz polski i jego dowódca wykonali swoje zadanie, czego nie można powiedzieć o wodzu naczelnym i marszałku, który był odpowiedzialny- przynajmniej w teorii-za całość działań obronnych w kraju. Różnicę pomiędzy tymi dwoma obrazują najlepiej wydarzenia dwóch dni z połowy września 39 roku. 16-ego, tego miesiąca generał Józef Kustroń zginął w walkach pod Oleszycami nieopodal Ułazowa; 17-ego zaś marszałek wojsk polskich porzucił swoje wciąż walczące armie ewakuując się wraz rządem do Rumunii. Kampania wrześniowa okazała się być całkowitą katastrofą. Kilka tygodni później Polska przestała istnieć.
 Los obydwu tych wojskowych wyniknął z postawy jaką zdecydowali się przyjąć wobec wyzwania jakie postawiła przed nimi historia.
Na Śląsku Cieszyńskim po ustabilizowaniu się nowej- okupacyjnej- niemieckiej władzy będzie to okoliczność podobnie decydująca. Postawa jaką będą wobec nowej władzy przyjmować miejscowi będzie wpływać decydująco na ich los.

 Do niedawna, wyobrażałem sobie naiwnie, że przodkowie moi względnie bezpiecznie przetrwali lata okupacji niemieckiej, krzątając się po cichutku na swoim skrawku planety, unikając kontaktów z możnymi tego świata. Wbrew pozorom nie było to niemożliwe. Dom ich stał w samym kącie wioski. Jako ostatni pod lasem. Nie było tam nic wartego uwagi. Mała chałupka na 62 arach, w części ogrodzonych drewnianym płotkiem. Obok domu drewniana szopka i poszczekujący przy budzie pies. Wychodziła przed dom Johanka rzucić trochę ziarna kurom, i zaraz wracała do środka lękliwie. W pierwszych dniach wrześniowych dziadek dużo siedział w tej szopce, ale potem kiedy świat jednak nie przestał istnieć, chociaż zginęła Polska, wyszedł na zewnątrz i zaczął normalnie krzątać się przy swoich sprawach w gospodarstwie. Niemców póki co nie było widać. Życie płynęło, wydawałoby się swoim zwyczajnym nurtem.
 A była już jesień- pełna słońca- która też rządzi się swoimi prawami. To znaczy trzeba zacząć przygotowania do zbliżającej się zimy. Zebrać ziemniaki z pola, marchew i kapustę. Kapustę trzeba ukisić z jabłkami. Ubić dokładnie z solą w drewnianej beczce i zamknąć szczelnie. Będzie to obok ziemniaków żelazna część zimowej diety. Trzeba też ubić prosiaka, którego się chowało przez cały rok. Mięso uwędzić i narobić smalcu. Uwędzone mięso będzie wisieć w szpyrczoku na strychu, gdzie się będzie chodziło odkroić kawałeczek raz na jakiś czas, do zupy, czy jako okrasę do kapusty. A może trzeba by schować to mięso, żeby obcy nie znaleźli, jeśli przyjdą- niemcy. Więc roboty huk!
 A tu w październiku ukazuje się dekret o wcieleniu Śląska Cieszyńskiego do rzeszy.
 -Patrz-mówi Johanka- niemców z nas zrobili pierony!
 -Gówno tam, a nie zrobili!- obrusza się Jan.
 -Toż godają we wsi, że my już teraz niemce.
 -Kto je niemiec to sie i wkrótce okoże...
 Jak bardzo słowa te były prawdziwe miała niebawem pokazać praktyka okupacyjna na terenach podległych władzy niemieckiej, w tym tej zainstalowanej w Zabrzegu. Po ustaniu działań wojennych zaczęli niemcy wprowadzać własne porządki na podbitych terytoriach. W przypadku Śląska Cieszyńskiego- włączonego do rzeszy- oznaczało to docelową całkowitą germanizację miejscowej ludności, w tym także usunięcie tej jej części, która nie mogła zostać germanizacji takiej poddana. Tylko jak tego dokonać. Jak się rozeznać kto jest na miejscu- z perspektywy niemieckiej- nasz, a kto obcy?
 W pierwszej, niezbyt udanej próbie rozwiązania tej kwestii postanowiono przeprowadzić spis policyjny miejscowej ludności. Był to przełom roku 1939 i 1940. Wyniki tego spisu- popularnie nazywanego palcówką, od odcisku palca który się zostawiało na formularzu spisowym- okazały się w odczuciu organizujących go sił zwodnicze. W ramach tzw. maskowania miejscowa ludność-szczególnie na byłych po-pruskich terytoriach, ale także na Śląsku Cieszyńskim przyznawała się masowo do niemieckiej narodowości. Za taką postawą stała oczywiście obawa o własne oraz najbliższych bezpieczeństwo oraz wytyczne rządu na uchodźctwie, który taką postawę zalecał. Problemem- we współżyciu społeczności lokalnych- nie miały stać się osoby i rodziny, które wybierały taką taktykę maskowania, ale te które przyznawały się do owej niemieckości z innych względów. Dziadek nazywał ich przeskoczkami. Po wojnie część z tych osób próbowała działać aktywnie w ramach kolejnego, nowego reżimu, co również w ciekawy sposób oświetla potencjalne motywacje jakie mogły za taką postawą się ukrywać.
  Zakładam bazując na poszlakach, że dziadek w spisie przyznał się do narodowości polskiej. W Bronowie i Ligocie, w przeszłości wraz z całym Śląskiem Cieszyńskim należących do stosunkowo łagodnego reżimu habsburskiego gotowość do ujawniania faktycznych identyfikacji narodowościowych była większa niż na północy od linii Wisły. 
 Tak czy siak, przede wszystkim ze względu na wyniki spisu w północnej części rejencji śląskiej- niewiarygodnych w odczuciu władz okupacyjnych, postanowiono rzecz przeprowadzić jeszcze raz i inaczej. Tak powstała osławiona folkslista, której dziadek mój jak sam o tym mówił ''nie podpisoł''.
  W wielkim skrócie- pomysł na folkslistę polegał na wysyłaniu kwestionariuszy do mieszkańców terenów włączonych do niemiec, a następnie weryfikowaniu ich przez urzędników w bezpośrednich rozmowach by właściwie zaszeregować odpytywanych tubylców do jednej z czterech grup, gdzie zaliczeni do grup I i II byłi postrzegani jako niemcy, a do III i IV jako ewentualnie i pod pewnymi warunkami możliwi do włączenia do narodu niemieckiego. Kto z mieszkańców Śląska Cieszyńskiego, który nas tutaj interesuje nie był zaliczony do żadnej z czterech grup folkslisty miał w zamyśle w odpowiednim do tego czasie zostać wyeliminowany z niemieckiej przestrzeni życiowej. 
   I tutaj docieramy w końcu do samego jądra tego diabelstwa:
Jeszcze w ostatnich miesiącach 1939 roku został decyzją władz w Berlinie powołany do życia Główny Urząd Powierniczy Wschód, który następnie utworzył Grundstücksgesellschaft für die Provinz Oberschlesien m.b.H czyli Spółkę Gruntową dla prowincji górnośląskiej z ograniczoną odpowiedzialnością. W zamyśle mającą się zająć inwentaryzacją i gospodarowaniem byłym majątkiem polskim przejętym na rzecz III rzeszy na zasadzie-usankcjonowanej zwycięstwem militarnym- zorganizowanej grabieży. 
 Przedstawiciele Spółki odwiedzali majątki, mieszkania, zakłady, a na wioskach także domy i gospodarstwa, aby je zinwentaryzować i przygotować dla nowych niemieckich właścicieli. I byłaby rzecz ta uszła zupełnie uwagi naszej rodziny, gdyby nie odkryty przeze mnie zestaw dokumentów w Archiwum Państwowym w Katowicach, do którego po pewnych wahaniach- nie miałem żadnego doświadczenia w pracy z archiwami- wystąpiłem z prośbą o udostępnienie skanów dokumentów, które jak podejrzewałem mogły dotyczyć moich bliskich. W ten sposób wszedłem w posiadanie 12 arkuszy A4 -kopii oryginalnych dokumentów- zadrukowanych pięknym germańskim gotykiem pod którego dostojną urodą ukrywała się historia nigdy w domu naszym nie opowiadana. Przemilczana tak doszczętnie, że  o całej sprawie nie wiedziały również wciąż jeszcze pozostałe przy życiu dzieci mojego dziadka: wujowie i ciotka. Świadkowie tamtych czasów.
 Przedstawiciele niemieckiej Spółki Gruntowej- ludzie o których nic nie wiem- pozostawili po sobie w ocalałym i przejętym przez polskie służby archiwum zbiór dokumentów jednoznacznie potwierdzających postawę jaką przyjął mój dziadek wobec okoliczności wojny i okupacji. Ten dziadek, który nie oddał ani jednego wystrzału w kampanii wrześniowej i w żaden sposób nie uczestniczył w działaniach lokalnej partyzantki, postanowił pozostać przy swojej identyfikacji narodowościowej, a więc polskiej i z tego powodu miał zostać pozbawiony prawa własności do domu, który wraz z żoną i dziećmi zamieszkiwał od 1937 roku i gdzie miał małą kuźnię kowalską i gospodarstwo, oraz co równie istotne w dalszej perspektywie, w razie zwycięstwa hitlerowskich niemiec miał wraz z rodziną zostać wysiedlony, a może nawet fizycznie eksterminowany. 
 Bohaterstwo lub szaleństwo Jana- decyzja, aby akcentować swoją polskość i przy tej polskości pozostać w świecie gdzie polskość była zwalczana i eliminowana- jest tym bardziej zawikłane i godne uwagi, że według zgromadzonych przeze mnie informacji, jego własna matka oraz brat listę narodowościową niemiecką podpisali. Podobnie-być może- rodzice żony.
  Nie trudno wyobrazić sobie jak mogli czuć się moi dziadkowie, gdy zawitali do nich- w grudniu 1941 roku- ci nieproszeni goście, przedstawiciele Spółki Gruntowej, i rozglądali się po gospodarstwie, robili zdjęcia, pomiary, szacunki. Zadawali pytania. Spisywali dane. W formularzu nr 1 z 12 arkuszy jakie po ich obecności w Ligocie 317 pozostały, zapisali oni Imię i Nazwisko mojego dziadka wraz z wiele mówiącą adnotacją: były właściciel...
 Lęk przed wysiedleniem jest jednym z najczęściej powracających motywów we wspomnieniach okupacyjnych, jakie udało mi się dotąd zebrać. Ma się rozumieć dotyczył on osób i rodzin, które nie zdecydowały się mimo nacisków, a potem nawet przymusu podpisać folkslisty. Ci którzy ją podpisali mieli na głowie inny frasunek. Los synów którzy mogli w przyszłości być powołani do Wehrmachtu i wysłani na śmierć na zimny i nienasycony, żarłoczny front wschodni. Spółka gruntowa, która była tylko jednym z małych trybików wielkiej machiny opresji musiała w jakimś stopniu uczestniczyć w procesie decyzyjnym doprowadzającym do wysiedlenia konkretnej rodziny, nie zajmowała się jednak takimi kwestiami jak aprowizacja i lokale zastępcze dla wysiedlanych. Po prostu pod przymusem wyprowadzano ludzi z ich domów i nakazywano oddalić się z miejsca dotychczasowego zamieszkania. Mogłeś zdechnąć. Nawet było im to na rękę.

 


 Jak wspomniałem wyżej skany oryginalnych dokumentów niemieckich- pozyskałem z Archiwum Państwowego w Katowicach. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że w tymże archiwum przechowywane są również dokumenty o podobnej treści odnoszące się do 15 innych adresów w Ligocie. Dotyczą one następujących rodzin:
Pieczka Franz/126,  Kuruth Johann/247,  Hensel Josef/321,  Strokol Franz/334,  Borkowski/372, 
Danel Thomas/76,  Szypula Maria/187,  Pala Ludwig/270,  Bebek Johann/297,  Szypula Fr./305, 
Muras/353,  Giza Alois/357,  Swiatloch Ignatz/358,  Giza Josef/374,  Siakała Johann/316.

Poniżej zamieszczam skany dokumentów w oryginalnej niemieckiej wersji- oraz w wersji tłumaczonej na język polski- odnoszących się do mojego domu rodzinnego- wówczas należącego do mojego dziadka i babci- Jana i Johanki. 


                          

                          

                          

                          

                           

                           

                        

                          

                          


                            

                          


















Zawartość dokumentów i ich wstępna analiza.
 Powyższe dokumenty nie są niczym innym jak szczegółowym opracowaniem inwentaryzacyjnym majątku nieruchomego, wraz z jego wyceną. Na dwunastu arkuszach papieru mamy tutaj adres inwentaryzowanego miejsca, dane osobowe dziadka, określonego jako- były właściciel. Jest też zdjęcie budynku wraz z najbliższym obejściem zrobione od strony północno-wschodniej, są rysunki, rzuty i przekroje architektoniczne wraz ze spisem mediów oraz wyceną istniejącej infrastruktury i infrastruktury niezbędnej do wykonania. 
 Cały opis nieruchomości zawiera informacje formułowane z punktu widzenia interesów niemieckich. Można się domyślać, że Urząd Powierniczy Wschodni dzięki pracy Spółki Gruntowej miał szeroki obraz przejętego- na ziemiach włączonych do rzeszy- majątku, który mógł następnie być w sposób zorganizowany przekazany zainteresowanym nim przesiedleńcom z głębi niemiec lub repatriowanym z innych części Europy potomkom dawnych osadników niemieckich np. z Siedmiogrodu czy Rosji.
 Zawarte w opisie dane są w większości dokładne i zgodne z prawdą, chociaż nie ustrzeżono się też błędów jak na przykład szacując wielkość działki wliczono do niej tylko teren ogrodzony i leżący poza ogrodem od strony północnej w kierunku lasu, nie uwzględniając pasa ziemi o szerokości około 25 metrów i długości około 95 metrów od strony zachodniej. Pomieszano również ułożenie budynku wobec kierunków świata i położenie drogi. Być może po wizji lokalnej dokumenty wypełniano nieco później, już w biurze i nie zrobiono tego z należytą starannością. Część rubryk, tego formularza- przygotowanego chyba według gotowego szablonu- nie jest wypełniona. 
 Niemniej trzeba powiedzieć, że całość materiału ze względu na jego charakter, pomimo pewnych braków, niedokładności i pomyłek stanowi- oczywiście przeciwnie do intencji jego twórców- bogate źródło nie tylko do badań nad przestępczą polityką niemiecką na podbitych terytoriach, ale także nad jakością życia śląskiej rodziny chałupniczej w pierwszej połowie xx wieku.
 Z dat zawartych w opracowaniu można również wyczytać, że w rzeczywistości przedstawiciele Spółki Gruntowej odwiedzili moich dziadków dwukrotnie: raz gdy dokonywali ogólnych oględzin domu i majątku 3 grudnia 1941 roku i drugi raz 20 grudnia tego samego roku, aby wykonać fotografię budynku.
Całą tę pracę- jak można wywnioskować z końcowego rozliczenia za usługę i zamieszczonej pieczątki- dla Spółki Gruntowej wykonała prywatna firma ''Architekci Seeliger-Johansen'' z Katowic. Jest nawet adres i numer telefonu...
 Także, dziękujemy panowie Seeliger i Johansen! Solidna niemiecka robota!... 


Drzwi się zamknęły, i usiadła Johanka koło pieca kaflowego, w wielkim pokoju. Już w nie swoim domu.
 Śnieg leżał za oknem i chłód parł od pola ostry, nieustępliwy. Płynął od ścian i łasił się do jej stóp jak kot. W piecu dawno już wygasło. W tym całym rozgardiaszu nie miał kto dorzucić drew do paleniska. Resztki ciepła promieniowały jeszcze słabo, i przysunęła się bliżej pieca, aby ogrzać zziębnięte dłonie i stopy.
 A piec trzeba to powiedzieć jest piękny. Wysoki do sufitu, złożony sprawnie z kafli w butelkowej zieleni. Z wszystkich rzeczy w tym domu najbardziej lubiła Johanka ten piec. Ale nie myśli o tym teraz. 
 Teraz kiedy tamci już poszli, zaczynało do niej docierać jak bardzo nadwerężył jej siły ten dzień.
 Czworty rok tu mieszkomy dopiero i bydom nas wykludzać nie wiadomo dokąd. Wczesnij też nie mieli my się gdzie podzioć. Nojpierw w Londeku, potem w Brunowie. Ciągłe poniewierani. Westchnęła głośno.
 -Choćże tu Marianku, boroczku. Gdzie ty się podziejesz w tako zimnice? 
 Dwuipółletni chłopiec wspiął się zwinnie po kolanach matki i objął ją za szyję. Chuchał jej gorącym powietrzem w policzek i przyciskał się mokrymi ustami do ucha.
 -Ty mój oszkrobku uprzykrzony, na nas tu bieda straszna spadła.
 -Bieda mamo? A co to za bieda?
 -No bieda. Ale kiedy indzij ci powiym.
 -Pojechali- powiedział Jan wchodząc do kuchni. 
 -I co teraz bydzie Janku? Bydom nas wykludzać?-Johanka przeszła do kuchni i stanęła blisko męża.
 -To na pewno. Pytani kiedy?
 -Gdzie my pójdymy z tymi dzieckami borokami?
 - Ktosi z rodziny nas przeca przyjmie. A wojna tyż nie bydzie wiecznie trwała.
 -A jak ją niemce wygrają? Może trzeba było te pierońsko folkslistę podpisać!
 -Nie wygrają.- Odpowiedział Janek, ale zaraz poczuł, chociaż powtarzał to tyle razy od początku wojny, że traci niezachwianą wiarę z jaką dotychczas o tym mówił.
 -No nimoże być żeby wygrali- przytaknęła Johanka przyciskając mocniej wyrywającego się już z jej objęć synka.-Bo jo nimom zamiaru stąd się nika wykludzać. To jest przeca wszystko co momy.

***
Pogarszająca się w drugiej fazie wojny sytuacja niemiec na froncie wschodnim i ogromne zapotrzebowanie na siłę roboczą w tym niewolniczą przemysłu produkującego w reżimie wojennym uniemożliwiły skuteczne wysiedlenia na wielką skalę jakie niewątpliwie były zamiarem władz niemieckich. Niemniej wysiedlenia prowadzono przez większą część trwania okupacji i aż do momentu odepchnięcia sił niemieckich z terytorium Polski, w tym z terytorium Śląska Cieszyńskiego rodziny, których majątek został zewidencjonowany i zinwentaryzowany przez Spółkę Gruntową dla Głównego Urzędu Powierniczego, żyły w permanentym lęku o własny los. Każdego dnia bowiem mogły zostać wysiedlone. Tak po prostu- w nicość.

Ślepym trafem Jan i Johanka ostali się jednak w Ligocie- niewysiedleni. 



***
W ostatnim słowie...

W ostatnim słowie chciałbym prosić o kontakt mieszkańców Ligoty, Bronowa i Zabrzega, w których rodzinnych wspomnieniach zachowały się podobne opowieści. 
Ich opracowanie i publikacja pozwoliłyby rzucić więcej światła na ten zaniedbany obszar lokalnej historii.
Pomóżmy naszym wspaniałym przodkom odzyskać głos.
Przynajmniej na tyle na ile jest to jeszcze możliwe.

 






Komentarze