Miedzą, wydeptaną ścieżką...


   Wąską zieloną miedzą, wówczas, krótko po wojnie pomiędzy polem jak to się mówiło Dzieszki i Kozoka szedł kowal Jan po swojego syna, Bronka. Miedza ta, dzisiaj już nieistniejąca łączyła dwie polne drogi, obecną Graniczną na północnym skraju Bronowa i odnogę Zacisznej na Nowym Świecie w Ligocie. Przy pierwszej z nich stał dom Łukoszów (stoi zresztą do dziś) przy drugiej budynek należący do Iskrzyckich (już w bardzo złym stanie, wciąż jednak zamieszkany). Kilkunastoletni chłopiec Bronek Iskrzycki od kilku już dni siedział u swojej babki Ewy i nie chciał wracać do domu.
    -No namyśliłeś się już-zapytał ojciec.
    -Tak-odparł chłopiec.-Nie wracom.
    -O żesz ty pieronie jeden! To jo matkę twojom przepraszom za ciebie i oczami świece, a ty zaś nie wracosz?
    -Mama w grobie, sami wiecie tato. A ta bije tylko ciągle. I za co bije?
    -Już cie nie uderzy. Rozmawiołech z nią i obiecała.
    -Nie wierze wom.
    -Prowde mówie.
    -Ale ona kłamie. Nie wierze, ani wom ani jej!
    Babka Ewa wygramoliła się z sieni i powoli zeszła po betonowych schodach na plac przed domem. Za nią wyszły zaraz: ciotka Filomena i ciotka Dominka.
    -Trzeba żebyś wracoł już do dom-powiedziała babka Ewa.-Siedzisz już tu u nas trzeci dzień. Jak tak może być!?
    Chłopiec spojrzał na Dominkę błagalnym wzrokiem. To ona była tu prawdziwą gospodynią odkąd zmarł dziadek Józef. I chłopiec o tym wiedział.
    -Ciotko ona mnie tam bije strasznie!
    -Toż mówi ojciec, że obiecała cię już nie uderzyć-odezwała się babka.
    -Pozwólcie mi tu z wami zostać. Pomogę w obejściu przy jakiej robocie. Dużo też nie zjem.
    -Synu czas już do domu- zniecierpliwił się ojciec.
    -Może byś staroł się nie wchodzić jej w drogę, może to co do -powiedziała ciotka Filomena. Matka chrzestna chłopca.
    -Toż nie wchodzym. Ciągle tylko robota i wrzask w domu. Toż wy sami wszystko dobrze wiecie jak jest!
    -To zróbże pięknie co od ciebie chcą i bydzie dobrze.
    Chłopiec spojrzał jej w oczy. Nie rozumieli się. Zaległa cisza.
    -No nima co-powiedziała Dominka.- Czas już. My też tu momy robote. Nima co deliberować bo nas do wieczora tu zejdzie. Powiedziała że nie uderzy już. To trzeba jej uwierzyć.
   Chłopiec usiłował rzucić się do jej stóp, aby błagać ją o zmiłowanie. Ciotka odgadła jednak jego zamiar i cofnęła się w porę.
   -Trzeba ci Bronuś wracać do domu- powiedziała najsurowszym tonem na jaki mogła się w tych okolicznościach zdobyć. Widziała, jak chłopcu ramiona i dłonie drżały, i widziała w jego oczach coś czego nie potrafiła nazwać, co kłuło jej sumienie najmocniej, a kojarzyło się jej z tym samym wyrazem, które mają może dzikie zwierzęta gdy wpadną w pułapkę bez wyjścia. Serce ją zabolało, ale uważała, że tak należy postąpić. Chłopiec musi wrócić do swojego domu!
   -No idymy-rzekł ojciec nie patrząc na syna, i ruszył przez podwórko ku drodze.
   Po chwili wahania syn podążył za nim. Szedł najwolniej jak potrafił, właściwie wlókl się prawie i dystans pomiędzy nimi stale się powiększał. Ojciec wyczuwał to. Odwracał się i przystawał.
    -Toż idźże szybcij bo i do Bożego narodzenia nie dojdymy!
    Chłopiec miał suchość w ustach, zwolnił jeszcze bardziej.  Chociaż wolno, szedł jednak za ojcem, i patrzył jak twarde obcasy jego butów rozgniatają źdżbła trawy i czuł wilgotny zielony sok na swoich nagich stopach. Trawa pełna była zimnej wilgotnej rosy. Miedza, którą szli nieubłaganie stawała się coraz krótsza.
   -Ona mnie zabije-powiedział nagle, gdy zeszli z miedzy w suchą i ubitą nawierzchnię polnej drogi. Dzisiejszej Zacisznej. Nigdy wcześniej nie powiedział nikomu niczego podobnego!
    Ojciec zakręcił już jednak w furtkę ich obejścia. Być może nie usłyszał jego słów lub nie chciał ich usłyszeć. Rzecz była postanowiona. Trzeba wracać do domu. Po schodkach ganku wszedł w sień i syn ruszył za nim. Zamknął za sobą drewnianą furtkę. Serce biło mu głośno, i szumiało mu w uszach i głowie.
    Spojrzał ukosem na dwuskrzydłowe drzwi u szczytu schodów. Były otwarte. Spojrzał na nie i przyspieszył kroku!

     Po wielu latach chłopiec, który w międzyczasie zdążył już dorosnąć i uciec z domu, a następnie wielokrotnie i nieskutecznie próbował układać swoje życie w nowych miejscach i z nowymi ludźmi, opowiedział, już będąc w podeszłym wieku finał tej historii swojemu synowi.
    ...Już tam czekała na mnie za drzwiami, ta stara taka owaka!
    -Macocha?
    -Ona. Miała gruby powróz przygotowany. Namoczony w wodzie. Gdy tylko weszłem za dziadkiem (ojcem) w tę ciemną werandę rzuciła się na mnie z tym powrozem. I prała strasznie. Bezlitośnie. Ty taki owaki, wyzywała, jo cie naucze. Jo ci dom!
    -A dziadek cię nie bronił?
    Chwila milczenia.
    -Bronił. Ale też przy tym sam dostoł za swoje. Oberwało mu się porządnie w tej całej kotłowaninie.

    Miedzą, którą wracał do domu w tamten daleki dzień mój ojciec, chodziłem jeszcze ja- może nawet będąc w podobnym do niego wieku. Nie zachodziliśmy już jednak do domu Dominki. Nie było już tam ani nigdzie indziej, ani Dominki, ani Filomeny, nie wspominając o prababce Ewie.
    Tak samo nie było już kowala Jana i wkrótce jego syna Bronka.
    Zniknęli oni wszyscy, jak i ta miedza którą chodzili.
    Ostała się tylko macocha. Jak cień nad naszą rodziną-zło, które nie umiera nigdy.

Komentarze